Blog poświęcony Anime Durarara!! Znajdziesz tu opowiadania yaoi (mężczyzna x mężczyzna) Shizaya (Shizuo x Izaya), Izuo (Izaya x Shizuo) i IzaKida/Kizaya (Izaya x Kida). Jeśli nie tego szukałeś i treści tu przedstawiane ci nie odpowiadają prosimy o opuszczenie tego bloga. Pozostałych zapraszamy do czytania.

czwartek, 10 września 2015

10 września - Światowy dzień zapobiegania samobójstwom


Ohayo kochani~...
Co za dzień, co dzisiaj za dzień~... Smutny, czy też wesoły, zależy od interpretacji. Z mojego dnia wyszło coś takiego, czego... chyba nie mam jak komentować.
Mam nadzieję, że jesteście mniej zmęczeni natłokiem zajęć ode mnie, bo to co się dzieje w klasach maturalnych to jest pogrom. Poważnie. Ostrzegam was na przyszłość. ;;
No, ale do rzeczy~! Dziś przedstawiam wam tę skromną, ale na mój gust dość wyrazistą notkę. Jako pierwsza z kartek (o ile dobrze pamiętam) ma tytuł, a mianowicie ,,Światło". Co tu dużo mówić~... Po prostu:
Enjoy.

Uwagi: Osobom wrażliwym może zniszczyć humor, odpakowywać ostrożnie.



Tsuki x Roppi - ,,Światło"


     Siedział w ciemnej uliczce, czując dokładnie rwanie każdego mięśnia. Czuł gorąco obejmujące całe jego ciało. Miało to jakąś zaletę. Gdyby nie to, czułby pewnie krew ściekającą po bladej skórze. Ze skroni, z kącika ust. Po ręce, przez nadgarstek. Znaczącą nieregularne, krzywe wzory na jego ciele. Linie nie mogły iść prosto, bo cały drżał. Był słaby. Zawsze zbyt słaby. Ohydnie słaby, nieznośnie słaby. Ze słabymi ludźmi powinno się kończyć, nim się w ogóle narodzą. Dotąd żałował, że jego matka po miesiącach trzymania go w swoim zbeszczeszczonym ciele wydała go na jeszcze bardziej splugawiony świat. Małe, wątłe i chorowite dziecko, które mogło umrzeć na oddziale. Ale też nie. Kolejne osoby ratowały go z obowiązku. Żeby nie mieć wyrzutów. Bo takie było prawo. Z miliona innych powodów, które napawały go odrazą. Ale teraz prawo nie stało po jego stronie. A każdy człowiek, który by go spotkał, powinien choćby z obrzydzenia dla jego słabości dać mu spokojnie umrzeć w tym miejscu.
     Chyba czas przybliżyć sprawę. Przeżył dwadzieścia trzy lata. Spłodzony przez matkę narkomankę z ojcem, którego nie znał. Trafił do sierocińca, w którym zawsze trzymał się na uboczu, często brany za ofiarę i atakowany. Ciemność. Zawsze towarzyszyła mu ciemność. Odkąd pamiętał. Odkąd pierwszy raz wyszedł z ciemności i zobaczył ten obrzydliwy świat, gdzie było jej jeszcze więcej. I pierwszy raz zapłakał. Potem były brudne, chyba nigdy nie myte okna pokoju. Ponure wieczory i potwory z pod łóżka, które jednak nigdy spod niego nie wyszły. Ciemność, która próbowała go dopaść, gdy biegł ponad siły, uciekając przed próbującymi wykazać na nim swoją siłę rówieśnikami i starszymi. Ciemność, gdy zaczął się wymykać z sierocińca po nocy. Gdy mdlał z powodu przemęczenia, przez postępującą powoli wadę serca. Zawsze, zawsze ratowany z powodu ludzkiego samolubstwa. Po prostu nie chcieli mieć poczucia winy. Złościli się, bo wina za jego śmierć spadłaby na nich. Nikt ani razu nie pomyślał, że on chce umrzeć. Nikt tak naprawdę ani razu nie okazał mu współczucia.
     Ale tym razem to był koniec. Pokonał ich wszystkich. Już nikt go nie uratuje. Ciemność powoli otaczała go swymi matczynymi objęciami. Ciepłą, a zarazem chłodną obojętnością, którą tak dobrze znał. Miłosierną nicością, w której już nie musiał czuć.
     Światło to dziwka. Oddaje się każdemu kogo sięgnie, ale omija tych, którzy go potrzebują. Ciemność była zawsze. Zawsze próbowała wziąć go do siebie, przygarnąć. W końcu mógł z nią być na dobre.
    Zamknął oczy, nie czując gorącej łzy spadającej na pierś. Gdyby mógł, zamknąłby i pozostałe zmysły, jednak te jeszcze czuwały. Tylko dzięki temu dosłyszał szmer czyichś kroków w uliczce.
    "Odejdź. Zostaw mnie. Nie podchodź. Nie lituj się, tu leżą tylko śmieci..."
- P-przepraszam... Halo? P-proszę pana...? Halo? - Ktoś potrząsnął nim za ramię. Raz, drugi. Rubinowe oczy otworzyły się obojętnie.
     Oblicze stojącego przed nim blondyna było... inne. Tyle mógł stwierdzić na pierwszy rzut oka. Policzki, szybko skryte w szaliku, nabierały koloru. Czemu musiał je widzieć? Czemu ratował go od śmierci? Czemu słońce jeszcze nie zaszło? Syknął cicho, gdy chłopak przed nim złapał go za nadgarstek, by sprawdzić puls. Teraz ta duża, ciepła dłoń też splugawiła się jego krwią.
- T-ty krwawisz! - wykrzyknął zaskoczony blondyn. Roppi tylko skrzywił się na te słowa. Czy to nie oczywiste? Leżał w ciemnym zaułku. Czy on nie znał życia?
- Zostaw. - wychrypiał. Tym razem musiał to wykorzystać. Tym razem go zostawi. Jak każdy człowiek wzdrygnie się, zostawi go. Nie obowiązywało go wobec niego nic. Był poza prawem. Jeśli nie zgnije tu, to w więzieniu. Nie chroniło go prawo i nie chroniła go litość. - Jestem płatnym mordercą. Chcesz ratować kogoś takiego?
     I już. Zwolnił go z obowiązku podtrzymania mu życia. Światełko, w którego stronę nie zamierzał iść, powinno mu zniknąć z pola widzenia. Tak, tak miało być. Tak to się miało skończyć. Widział, jak blondynowi powiększają się oczy.
- Cz-czemu m-miałbym cię zostawić? - spytał jakby zupełnie nic do niego nie dotarło. A potem go podniósł. Zupełnie, jakby nic nie ważył, choć wcale na tak silnego nie wyglądał. - I-idziemy. Nie u-umieraj, dobrze? M-m-masz ub-bezpieczenie? Pójdziemy do sz-szpitala...
- Nie. - Prosta, krótka odpowiedź. Czuł się oszołomiony. Czemu go nie zostawił? Czemu nie dał mu spokoju? Czemu czuł taką ulgę? Ciemność i tak się zbliżała. Przewiesiwszy rękę przez jego ramię widział, jak rubinowe krople skapują na drogę. One odmierzały czas. Ona i tak przyjdzie.
- P-pójdziemy d-do mnie... Nie odpływaj p-proszę... - Gorączkowy głos. Czemu się o niego martwił? Czemu był bezinteresowny? Czemu nie czuł od niego litości, tylko strach? Nie ten, co zwykle. Ten strach był inny. Po prostu inny. - J-jak się nazywasz?
- Hachimenroppi.
- To nazwisko, cz-czy imię?
- Imię.
    Po co mu odpowiadał? Żeby wiedział, co wyryć na nagrobku? Nie chciał imienia. Brzmiało obco.
- Roppi-san.
    Wzdrygnął się. Roppi? Co to za cudaczny skrót? Czemu w jego ustach zabrzmiał tak ciepło? To tylko głupie imię. Było mu niedobrze. A jednocześnie dobrze, choć tego nie chciał do siebie dopuścić. Uścisk blondyna był ciepły. Wyrywał go z odrętwienia. Każda minuta była walką z ciemnością. Dlaczego blondyn walczył z nią dla niego?
- Daj r-rękę, Roppi-san.
    Z początku podał mu tę nie zranioną. Odruchowo, dla świętego spokoju. I tak wszystko było obojętne. Wszystko jedno.
- N-nie tą.
     Po chwili poczuł jego palce na zranionej ręce. Ale nie obchodził się z nim obojętnie, rutynowo. Delikatnie, lecz pewnie ścisnął jego skórę i mięśnie nad raną, długimi, ciepłymi palcami tworząc prowizoryczną opaskę uciskową.
    Nie wierzył w to. Po prostu nie wierzył.
- J-jesteśmy b-b-blisko... - wyjąkał jego tymczasowy środek transportu. Po raz pierwszy dziś brunet dobrowolnie uniósł głowę, w końcu pchany niemal niewyczuwalną drobiną ciekawości. Twarz blondyna była czerwona i widocznie... wstydził się? Wstydził się... Czego? Chciał zapytać, nie miał jednak dość motywacji, by otwierać usta. Umrze. Niepotrzebnie się starał.
     Chwilę potem nawet bez zmęczenia jego tragarz pokonał schody w jakimś bloku i przystanął przed drzwiami. Manerwował chwilę, coraz bardziej się jąkając, że już zaraz, że zaraz otworzy.
- T-tylko chwi-chwilę R-R-Roppi-san...
     Głupek. Zwykły głupek. Wystarczyło puścić jego rękę, pozwolić krwi płynąć. Jakie to miało znaczenie?
      A jednak sobie poradził i w końcu otworzył. Nie puszczając ani jego ani ręki.
      Przeszedł z nim szybko przez przedpokój, zdążył jednak mimowolnie zauważyć porządek w całym mieszkaniu. Nie porządek taki, jak w sierocińcu. Było tam całkiem przytulnie. Poduszki na kanapie, fotel obok imponującej biblioteczki, brak telewizora, ciepłe resztki zachodu wlewające się przez okno. Kręciło mu się w głowie. Może od wcześniejszego uderzenia w nią. Może przez parę nacięć na ciele. Mimo świeżych cięć na ręce, tylko jedno było poważne. Żeby było śmieszniej, tym razem zadał je kto inny. Tym razem miało się udać.
     Ledwie poczuł, jak po wyjściu z łazienki został posadzony na kanapie. Przymknął oczy, gdy jego ręka została puszczona. Śmieciami nie powinno się brudzić kanapy. Niedawno przecież siedział tuż przy śmietniku. Tam gdzie jego miejsce.
- N-nie odpływaj! Mo-możesz m-mieć wstrząs mózgu R-Roppi-san!
    Mimowolnie otworzył oczy. Zupełnie tak, jakby wola blondyna była silniejsza od jego.
- P-przep-praszam! - Choć wzrok Hachimenroppi'ego nie był wściekły, ten wyraźnie się speszył i wcisnął głowę w szalik. Przez jedną absurdalną chwilę brunet myślał, że ten chłopak musi mieć rozdwojenie jaźni. Jak ktoś tak delikatny wytrzymał jego stan i jeszcze mógł kazać mu, KAZAĆ nie umierać? To było absurdalne. Nawet śmieszne. Dziwne. - Po p-prostu nie odpływaj, dobrze?
    Nie potwierdził, ale i nie zaprzeczył. Przymknął powieki, nie zamykając ich do końca i odwrócił wzrok. Widział okładki książek. Od bajek, przez fantastykę, po filozofię. Same spokojne rzeczy.
    Czemu wyniósł go z tego zaułka? Nie z obowiązku, nie z litości. Chciał być bohaterem? Chciał grać dobrą duszę pomagającą innym? ...Nie, znał ludzi. Ten gość nie przypominał żadnego ze znanych mu typów. Czego chciał? Przecież on nic nie miał. Nie mógł pogodzić się ze śmiercią obcego człowieka?
    Czuł ucisk wokół rany, ale na nią nie patrzył. Nie zerknął też wtedy, gdy poczuł dotyk na równoległych śladach po ostrzu nożyka.
    Było tu ciepło. I przytulnie. Taki dom mógłby mieć, gdyby był jednym z tych wybranych przez los szczęściarzy. To samo ciepło. Tę samą zdolność do naiwnego wierzenia w dobro tego zepsutego do cna świata. A nawet, może gdyby mógł urodzić się jako ktoś inny, miałby osobę, która naprawdę martwiłaby się, że zniknął. Tyle, że nie miał nikogo. Nikogo. Dla kogo go więc ratowali? Przecież on nie chciał żyć.
-J-już.
    W końcu zerknął na pociętą rękę. I widok całkiem go zaskoczył. Poza mocno owiniętym bandażem stanowiącym prowizoryczną opaskę uciskową dla tego paskudniejszego rozcięcia, linie nakreślone przez niego samego pokryte były sporą ilością kolorowych plasterków.
     Na twarzy bruneta mimowolnie odmalowała się mieszanka zdumienia i gorzkiego rozbawienia. Wyglądało to co najmniej nieodpowiednio. Dziecinne kolory tęczy pokrywające jego niechęć do życia. Kolorowe plasterki. Tak nieodpowiednio niewinne i urocze, że właściwie nie rozumiał ich idei. Już zaczął otwierać usta, by jednak jakoś skomentować te bezsensowne próby zamaskowania jego słabości, ale przerwał mu ruch tak nagły i niespodziewany, że gdyby jeszcze miał siły próbowałby się bronić.
      Mianowicie otaczające go cicho ciepłe, szerokie i uzależniająco pewne ramiona.
- N-nie umieraj. - usłyszał cichy rozkaz, a po nim poczuł, że jednak te pewne ramiona lekko się trzęsą. Na odsłoniętym przez poszarpaną bluzkę ramieniu poczuł ciepłe krople.
     Powoli przełknął ślinę, oszołomiony i skonfundowany jeszcze bardziej, niż przedtem. Płakał... Płakał dla niego? Przez niego? Dlaczego? Dlaczego tak bardzo obchodził go obcy człowiek?
- Mógłbym cię zabić. - zauważył cicho, ale dosłyszalnie w niemożliwie cichym pokoju.
- Nie umieraj. Żyj. - Usłyszał niedaleko ucha i aż zadrżał. Co to wszystko właściwie miało znaczyć? I czemu to tak bolało? Czemu zaczynał czuć, choć od tak dawna już nie czuł? Choć ciemność zabrała wszystkie jego emocje?
    Czuł, jak głowa boli coraz bardziej.
    To on. On przegnał całą ciemność. Zastąpił ją. Nie tak wyobrażał sobie światło. Po prostu go nie znał. To ten chłopak był światłem.
- Jak masz na imię? - spytał jeszcze ciszej, sennie przymykając powieki. Skupił się. Musiał je dosłyszeć. I faktycznie, po pociągnięciu nosem i szeleście kurtki, chyba przy ocieraniu oczu, usłyszał.
- H-Heiwajima Tsukishima.
- Tsuki. - szepnął.
    Po tym odpłynął w ciemność. Tym razem jednak pewien, że ma dla kogo z niej wrócić.
- R-Roppi-san?


4 komentarze:

  1. Czytam waszego bloga juz od jakiegoś czasu i strasznie mi się podoba zaglądam codziennie by sprawdzić czy nie ma nowej notki po prostu go kocham ^^
    A co do kartki , Tsuki i Roppi to moje ulubione alterki dość długo szukałam czegoś w ten deseń , zaglądam patrzę a tu notka po jej przeczytaniu jestem zachwycona
    życzę weny
    ~Alex

    OdpowiedzUsuń
  2. Omomom. Słabo smutne. Przesłodzone. Ale porównanie do dziwki mnie kupiło. Jest git xD

    OdpowiedzUsuń
  3. Popłakałam się ;-;
    To było absolutnie piekne
    Przepraszam, dziewczyny, że mnie ostatnio u Was (w sumie na żadnym) blogu nie ma, ale jestem tak wykończona psychicznie szkoła ze nie wyrabiam ;-;
    Ale staram się powoli nadrabiać, wszystko czytam

    OdpowiedzUsuń