Blog poświęcony Anime Durarara!! Znajdziesz tu opowiadania yaoi (mężczyzna x mężczyzna) Shizaya (Shizuo x Izaya), Izuo (Izaya x Shizuo) i IzaKida/Kizaya (Izaya x Kida). Jeśli nie tego szukałeś i treści tu przedstawiane ci nie odpowiadają prosimy o opuszczenie tego bloga. Pozostałych zapraszamy do czytania.

wtorek, 29 września 2015

ROZDZIAŁ 10 - Wkurzający Komar

Hejo~...
Dzisiaj zgodnie z rozpiską dodajemy ostatni rozdział komarka :3 Później czeka nas jeszcze tylko króciutki epilog i opowiadanie możemy uznać, za zakończone. Mam nadzieję, że nie zatonęliście jeszcze pod toną słodyczy wyciekającą z tego role-playa ^^"" 
To ja jeszcze dodam, że klikając w banerek po prawej możecie nakarmić psiaki i polecam wam zrobienie tego już teraz :3 
Enjoy~!

Dobry~...
Na początek chciałam bardzo podziękować za życzenia. :3 Ta jedna rzecz nigdy się nie nudzi~...
Co do słów Kiasarin-san, ja mam z kolei nadzieję, że nie zatonęliście pod rp w ogóle. X3" Ja wiem. Tyle się obiecało, ale naprawdę niewiarygodne, jak dużo jest teraz do nauki. Konia z rzędem temu, kto odrobi za mnie lekcje i pouczy się na 6.10. Te nauczycielskie plany są po prostu przerażające. X3"""
Ale o czym ja truję! Kochani~! :3 Oto OSTATNI rozdział Komarka~! Słodyczy nie ma co szukać, skutecznie zasłodzi was na następne godziny~!!! X3
Czekajcie jeszcze na Epilog. One w wampirkach są najlepsze.
Enjoy~...





     Gdy wreszcie Shizuo się przebudził pierwsze, co poczuł, to smyrający go ogonek. Zaśmiał się ochryple, zakaszlał, zakrywając usta dłonią i sięgnął do swojej szyi, gładząc skórzaste skrzydełko. Kto by pomyślał, że Izaya potrafi być taki troskliwy...
- Już ci lepiej? - zapytał wampirek czując głaskanie. Ciepła ręka na skrzydle była na tyle miła, że aż zamruczał. - Co ty ze mną robisz... - westchnął i pokręcił głową. Gdy blondyn był przy nim Izaya zawsze wyprawiał głupstwa i składał dziwne propozycje, a potem gdy przez chwilę mógł pomyśleć dochodził do wniosku, że powinien być zupełnie inny, ale gdy Shizuo już zaczynał z nim coś robić zawsze tracił głowę. To było denerwujące... Właśnie dlatego Izaya zawsze pierwszy wyprowadzał go z równowagi.
- Mmm... Już lepiej... - Przesunął palcami i między jego skrzydełka i na ogonek, głaszcząc, i drapiąc lekko w nagrodę za to, że tak dobrze się nim zajmuje w chorobie. W końcu za to mu się jak najbardziej należało... I leżał mu na szyi, on, wampir, a go nie pogryzł... Zdecydowanie zasłużył. - A co, co ja robię...?
     Izaya sapnął zadowolony lekko się kurcząc i drżąc z przyjemności.
- Nic... Ważnego... - wysapał. - Jesteś... I mnie drapiesz... - jęknął mu cichutko do ucha. - To w zupełności wystarczy... Shizzy.
     Jakoś dziwnie zamiast przeszkadzać, Heiwajimie podobało się, że temu jest przyjemnie. W końcu za przyjemność chciał mu oddać to samo. A o tej myśli Izaya wiedzieć nie musiał... Wystarczyło, że mu się podobało.
- Shizu-chan... - zajęczał. - Dlaczego to robisz? Teraz zasłużyłem? - Spojrzał na niego roziskrzonym wzrokiem. Uwielbiał głaskanie, jak nic innego na świecie.
 - Mhm, teraz tak... Po prostu się ciesz, w porządku? Nie pytaj. - mruknął, przesuwając palec na jego łepek i tam go głaszcząc, a potem całą dłonią po jego ciałku.
     Izaya wyginał się i podążał wiernie za ręką blondyna chcąc tylko, by ta nie przestawała się poruszać po jego ciele. A chwilę temu myślał, żeby już nie dawać blondynowi więcej siebie i przestać być chętnym, bo w końcu Shizuo go wyrzuci, a on teraz potrzebował bardziej niż kiedykolwiek. Brunet niefortunnie wygiął się i postawił łapkę na fałdzie koszuli z której ześliznął się i sturlał na brzuch blondyna. Usiadł skołowany i podrapał się po łepku. Kolejna karuzela?
     Shizuo mimowolnie wybuchnął śmiechem, widząc jego dezorientację. Przerwało mu jednak pukanie do drzwi. Słysząc je zgarnął Izayę, położył na swoim posłaniu i zakrył kocem. Przyłożył palec do ust, by był cicho i wstał, podchodząc do drzwi.
- Kto tam?
- Otwieraj. - odezwał się zza drzwi głos jego przełożonego. Otworzył więc. - Tak? - Pomijając nosowy głos i bladą cerę chyba nie było widać po nim zbytnio choroby.
- Co to ma być?! - Wyższy stopniem duchowny popatrzył na niego groźnie, co normalnie by go rozbawiło, ale teraz tylko wkurzało. - Żadnej misji i znów lenisz się w swojej celi?!
- Siedzę, bo choruję.
- Grzeczniej! Guzik mnie to obchodzi! Nie ma kto pomóc w stajni!
- Nie będę przerzucać łajna w tym stanie!
- Będziesz i to już! - Mężczyzna zrobił się już czerwony.
     Izaya spojrzał wściekle z pod koca. Miał za złe Shizuo, że go schował, ale bardziej miał mu za złe to, że go zmniejszył. Gdyby nie to teraz mógłby zabić tego wrednego człowieka który przerwał im taką przyjemną zabawę. A przerwania głaskania Izaya nie miał zamiaru wybaczyć nikomu! No chyba, że Shizuo... A kara musiała być wyjątkowo krwawa! Mimo to zagryzł zęby na kocu i słuchał dalej. Wypluł niesmaczny materiał i zaczął czołgać się na przeciwległy kraniec łóżka tak żeby w cieniu, niezauważony, podlecieć do tego czerwonego z tupecikiem. Nie daruje mu!
     Tymczasem oni kontynuowali "rozmowę".
- Nigdzie nie idę, zamierzam tu zostać.
- A kto twoim zdaniem pójdzie do pracy?! Mamy cię wywalić z zakonu? Chcesz zostać obłożony klątwą lub hańbą?!
- Spróbuj! - odezwał się już bezpośrednio, nie panując nad sobą. - Pozbędziesz się najlepszego egzorcysty?!
- Nie odzywaj się do mnie w ten sposób!!! Potrafisz tylko niszczyć wszystko co się nawinie, wampiry trafiając czystym przypadkiem, o ile w ogóle istnieją te fikcyjne stwory!
     Tego już brunet nie mógł wytrzymać.
- Wampiry istnieją! Ja jestem wampirem! - wrzasnął zły, choć słyszał to tylko Shizuo.
     Zdenerwowany wampir przeleciał w cieniu i z niezwykłą szybkością znalazł się na ramieniu tego brata od siedmiu boleści. Wgryzł się w niego i pił, pił, pił i jeszcze raz pił. Pił ile tylko mógł, nie wracając uwagi, że miał już pełen brzuch, albo że zaczyna być coraz grubszy. Chciał tylko by on poczuł, że wampiry istnieją.
- Oczywiście, że istnieją! - warknął Shizuo. Swojej pracy nie da lekceważyć... Widząc jednak Izayę przestał się skupiać na opryskliwości przełożonego. Nie zatrzymywał nawet małego. Zerknął na niego, a zaraz na mężczyznę... Jednak ignorował jego słowa. No, aż do momentu, gdy ten się skrzywił i trzepnął Izayę, aż ten poleciał w słomę leżącą w kącie.
- Tsk... Te komary gryzą jak głupie... O, też masz ich ugryzienia, na ręce... No, w każdym razie. - Otarł krew ze swojej szyi. - Dobrze, że zyskałeś trochę pokory... Oby tak dalej. Potem zgłosisz się do mojej celi dla...
     Shizuo pokiwał głową i zatrzasnął mu drzwi przed nosem, a potem zakluczył.
- Później! - warknął i podszedł do słomy. Żadną siłą tego nie wyważą, zdemolowałby klasztor, a na jego śmierć zareagowałoby sporo ludzi, których ocalił od wampirów... I niektórzy duchowni... - Oi, Izaya...? - spytał cicho i wygrzebał go ze sztywnych źdźbeł. - Izaya? W porządku?
     Izaya z pomocą blondyna usiadł jako tako prosto. Kręciło mu się w głowie i nie do końca kontaktował, ale uśmiechał się głupio. Starł łapką krew z policzka. - Będzie miał zawroty głowy. - powiedział dumny z siebie. - I czasowy niedowład prawej ręki. - Uśmiechnął się głupio i dopiero teraz blondyn mógł zobaczyć, że oczy miał zasnute mgiełką.
- Dobrze, dobrze... A ty? - Zrobił koszyczek z rąk i podniósł go. Pogłaskał go jednym palcem po pleckach. - Jestem z ciebie dumny... Ale jak ty się po tym czujesz? - W końcu wyglądał tak sobie... Znaczy... Jakoś nieobecnie. Shizuo usiadł z nim na łóżku, a w końcu położył dłonie na swoich udach, siadając pod ścianą. - Może się położymy póki co, przetrawisz trochę, hm?
- Jak chcesz... - przyznał kładąc się na ciepłej ręce i pojękując, gdy ta go głaskała w co przyjemniejszych miejscach. Było mu teraz bardzo dobrze i ciepło.
     Shizuo położył się na sianie i ułożył go sobie na brzuchu, głaszcząc lekko. Minęło trochę czasu, a on sam przestał go głaskać, bo zasnął. Wiadomo, jak to w chorobie, nawet nie odnotował kiedy, a był już cały rozluźniony i zadowolony spał w najlepsze, choć sen miał lekki.
     Izaya przymknął oczy, gdy głaskanie zaczęło się na dobre, a otworzył dopiero gdy jego kolana uderzyły o posadzkę, choć głowa nadal była na brzuchu Shizuo. Urósł, tak po prostu. Bez dymu czy jakiejś pompy. Może przez tak obfite napicie się krwi? Spojrzał na Shizuo. Blondyn najwyraźniej spał.
- Wypada ci się odwdzięczyć za to co dla mnie zrobiłeś co? - westchnął, wstając na nogi, a następnie przyklękując na wysokości pasa blondyna, na łóżku. - Po~każ mi jak wy~gląda mię~ciutka podu~sze~czka na której spałe~m~... - zanucił wesoło już na głos, nie w myślach i zabrał się za zdejmowanie spodni z blondyna. Odpiął mu pasek, lekko dzwoniąc klamerką i uśmiechnął się po swojemu, czyli ironicznie. Uniósł jeden kącik ust, pokazując przy tym kiełka.
     Shizuo przez plecy przebiegł dreszcz. Zwykły sen przerodził się w całkiem przyjemny... A nawet zbyt przyjemny, bo każdy ruch Izayi przechodził w coś satysfakcjonującego we śnie. Przez te częste ostatnie wyobrażenia z Izayą oczywiście brunet grał tam drugą główną rolę...
- Izaya... - mruknął z zadowoleniem przez sen.
- Ho? - Izaya spojrzał na niego. Nadal spał, czyżby... - A to niespodzianka Shizzy... - Uśmiechnął się szerzej. - No, ale teraz zaczniemy na poważnie. - zapewnił, wyjmując męskość blondyna z bielizny. - Ho~o? Spora była ta moja poduszeczka. - zaśmiał się po swojemu-czyli obrzydliwie. - No to zaczynamy. - westchnął, przesuwając nosem wzdłuż przyrodzenia. - Wampiry mają czuły węch wiesz? Teraz wytropię i na końcu świata kiedy robiłeś sobie dobrze~! Ale wiesz co wampiry mają jeszcze lepszego?... Język. Zaraz się przekonasz Shizzy! - To powiedziawszy przejechał językiem po całej długości przyrodzenia swojej ofiary.
     Blondyn sapnął na ten gest, zadowolony. Jego "lekki" sen okazał się być twardszy, niż można się było spodziewać, gdy wkroczył na tak zboczone ścieżki. Duma Heiwajimy zaczęła twardnieć, a on sam spiął się, jakby oczekując więcej. We śnie wpatrywał się w wesołego, jednak tak słodko wesołego Izayę, głaszcząc go po głowie.
- I to mi się podoba~... - wymruczał brunet. Nie wiadomo czy chodziło mu o reagowanie na jego pieszczoty, czy też może w odpowiedzi na głaskanie. Rękę przesunął tak, by masować jądra Shizuo, a czubek penisa wepchnął sobie do ust, kilka razy okrążając go języczkiem. Był ciekaw kiedy blondyn się obudzi i jak mu się spodoba pożegnalny prezent.
     Egzorcysta jęko-mruknął coś pod nosem, wypychając odrobinę biodra przez sen. W tamtym jego świecie Izaya wyglądał naprawdę kusząco i sam się zaczynał pobudzać na jego oczach, na co Shizuo wcale nie narzekał. W odpowiedzi na własne wizje i to, co wyczyniał Izaya zrobił się już cały twardy. Zaskakująco szybko...
- U-hu-hu spragniony. - Izaya oblizał się widząc to i wziął głębiej blondyna pozwalając mu się zanurzyć aż do gardła. Ścisnął usta a następnie rozluźnił je i pomału zaczął poruszać się w przód i w tył... coraz szybciej i szybciej, wydając przy tym charakterystyczne mokre odgłosy.
     Ten zareagował na jego ruchy dość gwałtownie, sapiąc cicho. Aż wyrwało go to nagle z jego snu. Rozbudził się, dziwnie zaskoczony, że przyjemność nie ustaje, a się pogłębia. Spojrzał w dół sapiąc głośniej i mimowolnie znów trochę wysuwając biodra. Powinien się opanować, ale przy tym cholernie podniecającym widoku, odczuciu, a nawet przez te dźwięki nie mógł choćby wydusić z siebie słowa. Poddał się temu wmawiając sobie, że to dalszy sen.
     Wampir uśmiechnął się oczami, bo usta miał dość zajęte. Wyciągnął z ust twarde i sztywno stojące już podniecenie blondyna mocząc je przy okazji obficie śliną.
- Powiedz mi jak lubisz Shizzy~... - wymruczał, zaczynając od jąder zlizywać ślinę ściekającą po męskości blondyna.
- ... - Już otworzył usta, by coś powiedzieć, ale zaraz zamknął. Czego on oczekiwał...? Że teraz się odezwie...? I że co mu powie...? Podparł się na ramieniu, unosząc nieco tułów. Jego podniecenie zaczynało pulsować od nadmiaru przyjemności. - Obojętnie. - mruknął w końcu ochryple, nie bardzo nawet wierząc, że coś faktycznie powiedział.
     Izaya usłyszał te wyszeptane słowa, ale mimo to przewrócił tylko oczyma. Doszedł liźnięciami już do czubka.
- Ne Shizzy, tak się nie bawimy. - zacmokał lekko zirytowany. - Powiedz mi jak lubisz najbardziej? - Uśmiechnął się słodko zaczynając delikatnie poruszać ręką po męskości blondyna, nie na tyle gwałtownie jednak żeby doszedł. - Ne Shizzy, mamy mało czasu... - Niecierpliwił się trochę, w końcu on też był podniecony. Zadowalanie blondyna to jedno, ale on też chciał!
     Shizuo zmarszczył brwi, patrząc na niego. Czego on, do cholery, wymagał... Takich luksusów dotąd nie miał, więc nawet się zbytnio nie znał, ale przecież tego nie przyzna... Zrobiło mu się gorąco.
- Chciałbym... - Odchrząknął, bo mówił wciąż z chrypką. - Chciałbym, żebyś to połknął. - Czy to już była gorączka...? Efekt gorączki? Tylko dlaczego jego męskość pobolewała...? Przez gorączkę by tak nie było. Ale było gorąco...
     Izaya uśmiechnął się tryumfalnie błyskając krótko białymi ząbkami.
- Załatwione~! - zapewnił, pochylając się i znów biorąc blondyna do ust. Pokręcił kilka kółek wokół czubka ręka nadal poruszając po trzonku. Z zaciekawieniem spojrzał w górę zasysając się jak najmocniej.
     Bojąc się, że będzie zaciskać dłoń na jego włosach opuścił ją bezwładnie, oglądając bruneta. Nachylił się nieco do przodu z wyraźnym grymasem przyjemności na twarzy. Westchnął głośno, czując tak mocne pieszczoty. A przecież tyle się zapierał... Ale to było tak przyjemne...
     Brunet poczuł jak ciepła ciecz wlewa mu się do ust. Złapał wszystko jeszcze spijając resztę. Mając już wszystko podniósł się z kucek i spojrzał na blondyna. W oczach Izayi czaiły się zadziorne chochliki. Przemieszał nasienie w ustach. - Połknąć? - zdawały się mówić jego oczy, gdy przeniósł wszystko do jednego z policzków. - Czy wypluć? - Przesunął wszystko na drugą stronę. Ostatecznie znów przemieścił ciecz do pierwszego i spoglądając Shizuo w oczy połknął wszystko. Oblizał się i uśmiechnął błogo.
- Wypada go wyczyścić nie? - mruknął znów się schylając i zlizując resztki nasienia które zostały na członku blondyna.
     Oblizał lekko spierzchnięte usta, patrząc, jak ten zabiera się do roboty. Podniecenie niby opadło, lecz wciąż pozostawał w tym stanie otumanienia. Teraz naprawdę go kusił, ale jakoś nie umiał patrzeć na niego jak na zło. Z zamyślenia wyrwał go dopiero dzwonek, a dokładniej dzwon, specjalny sygnał obecności wampira.
- Izaya, wykryli cię. - Faktycznie śmierdział jak wampir, ale w takiej chwili nie skupiał się na tym, że jego zapach wrócił. – Wszczęli alarm... Musisz uciekać, zanim tu wpadną. - stwierdził już zdecydowanie. Czy on go chronił...? No, ale zasłużył sobie...
- Huh? - Izaya spojrzał na niego i po raz ostatni dokładnie oblizał skórę pod żołędziem. - Yare yare, nie dadzą nam się pobawić Shizzy~... A jestem taki podniecony... Niedobrze... - mruknął, wchodząc na blondyna i obojętnym wzrokiem sięgając na szafkę za nim. Zabrał stamtąd swoje rzeczy. - Jakie szczęście, że ciuchy urosły ze mną~... Nie muszę się przebrać. - Uśmiechnął się, cmokając zdziwionego blondyna w policzek. - Ale nie byłoby fajnie, gdyby znaleźli u ciebie ubranie wampira nie? -  Wampir założył sobie swoją pelerynę i zszedł z blondyna. Podszedł do okna i usiadł w ramie, machając mu na do widzenia. - Jeszcze się spotkamy, czekam na drugą rundę Shizzy~! - Pokazał blondynowi dwa palce i... wyskoczył przez okno gdy słychać było już tupot butów na schodach.
     Shizuo odprowadził go spojrzeniem, a gdy ten zniknął nieświadomie nawet przytaknął. Pozostało mu jednak się ogarnąć. Wsunął swoją męskość pod bieliznę, mimowolnie przypominając sobie przyjemne rzeczy. Zaraz jednak odwrócił swoją uwagę zbliżającymi się krokami. Zgarnął krzyże, różańce i temu podobne z szafki i z powrotem porozrzucał je po różnych miejscach w pokoju. Że też naprawdę miał ochotę teraz na drugą rundę... Musiał się ogarnąć, żeby przestało go kusić. Kto wie, kiedy go spotka...?
- Shizuo! - Walenie do drzwi. - Heiwajima Shizuo! Wampir!
- Już. - warknął ochryple, naciągając pelerynę. Wszystko dopięte na ostatni guzik, pozostała lekka dezorientacja, ale to zwali na chorobę. Złapał za krzyż i wypadł przez drzwi. - Dokąd??? - warknął, zaciągając się powietrzem. Śmierdziało na kilometr Izayą... Na szczęście okno miał otwarte. Teraz tylko ich zmylić i wrócić do... codzienności. Bez Izayi. Żeby więcej go nie kusił.


wtorek, 22 września 2015

Egzorcysta x Wampir - "Inny niż wszystkie" - rozdział 17

Dobry~...
Witam was w ten jakże ciekawy dzień. :3 *kroi tort na kawałki i podaje czytającym* Smacznego~... I co tu więcej mam smęcić... Dziś krótko.
Enjoy!
Za krótko! Twoje urodzinki a ty się nawet nie pochwalisz T^T
Cóż jak tak myślę, to ja też nie mam co mówić. Szkoła się zaczęła, mnie się spać chce, Inu-chan jest wypompowana i... nie odpowiada na rp T^T co za życie... a ja myślałam, że to w wakacje byłam zmęczona. A właśnie, na Kessho pojawił się one-shot rp z Haikyuu!! jakby ktoś lubił...
Przypomnę wam o nakarmieniu psiaków klikając w banerek po prawej i
Enjoy~...






- Ohayou Dota-chin~! - zaczął, witając się od wejścia. - A gdzie reszta paczki? - zachichotał. - Liczyłem, że Erika pomoże wybrać jakieś skąpe i seksowne wdzianko dla mojego znajomego~! - parsknął.
- Ja ci dam skąpe wdzianko... - fuknął, zwalczając ochotę trzepnięcia go w głowę. - Chciałem zamówić kilka koszul i kilka par spodni na miarę. - mruknął spokojniej. - O jak najprostszym kroju.
- Em... Dobrze... - mruknął Kadota. Chciał zwrócić Izayi uwagę, że wyglądają jak zakochana para, ale... proponując skąpy strój Izaya chyba to wiedział. Westchnął więc cierpiętniczo i chwycił za centymetr. - Jak wreszcie pozbyłem się tej szalonej dwójki pojawił się kolejny~... - mruknął mając na myśli Izayę. Gdy brunet to usłyszał wybuchnął serdecznym śmiechem.
- Widać, że jednak dobrze się znacie. - Shizuo uśmiechnął się ironicznie pod nosem. Zaczekał, aż krawiec zdejmie z niego miarę, pomagając na tyle, na ile potrafił. Na pytanie o liczbę sztuk musiał się chwilę zastanowić. Jednak skoro zamierzał spędzić u Izayi... Niewiadomą w sumie ilość czasu... - Pięć koszul i trzy pary spodni. - Zadecydował w końcu, dając dalej robić pomiary, tym razem uda, które "Dotachin" skrzętnie notował w swoim zeszycie.
- Ne, ne Dota-chin tylko mi go tam nie macaj~... - krzyknął wiercąc się na stołku na którym usiadł chwilę wcześniej. - On nie lubi, mi się już za to dostało~! - poskarżył się smętnie. - Albo daj mi tę miarkę chętnie dokładnie go tam sprawdzę~!!!
- Izayaaaa... - warknął, rzucając mu mordercze spojrzenie. Kadota jedynie speszony pokręcił głową. - Skończ z takimi żartami, albo nie ręczę za siebie... - ostrzegł poważnie. Co innego takie żarty w domu, co innego i bardziej żenującego wspominać o tym przy innych ludziach. Jako osoba, której zwykle się bano i którą szanowano, nie wyobrażał sobie nagłych wymownych spojrzeń w swoją stronę.
- No co~? - zapytał wesoło. - Przecież Dota-chin nie rozpowie nikomu. Erika gorzej, ale skoro jej nie ma~... - Efektownie uciął. - Poza tym oboje wiemy, że "nie ręczę za siebie" oznacza rzucenie się na mnie, a przecież niedawno ustaliliśmy że mam na to ochotę... Więc czekam Shizu-chan~! - Rozłożył ramiona na całą szerokość. - Leć na mnie~!!! - I zaczął zwijać się ze śmiechu. Blondyn przeczesał włosy palcami, próbując się uspokoić i nie przyłożyć Izayi za to pokazowe zachowanie.
- On tak zawsze. - mruknął szatyn ledwo dosłyszalnie, patrząc na Shizuo. Właśnie skończył mierzyć i odłożył taśmę krawiecką na stół. - Wydawało mi się, że lepiej się znacie, skoro Izaya tyle o tobie opowiadał. - stwierdził, choć kryła się w tym ciekawość.
- Odzwyczaiłem się. - westchnął Heiwajima, przecierając oko dłonią. - Szczerze mówiąc zaraz może dojść do rękoczynów, a ja wolałbym nie rozwalić sklepu, więc może lepiej, jak już pójdziemy...
- Słyszałam, że dojdzie do rękoczynów~??? - Przez drzwi wpadła roześmiana szatynka w przekrzywionej czapce. - Coktozkimidlaczego??? - wyrzuciła z siebie na jednym wydechu, po czym zlustrowała Shizuo fachowym wzrokiem. Uwagi blondyna nie uszło, że Dotachin westchnął cierpiętniczo. Sam miał chyba bardzo podobne uczucia.
     Izaya wybuchnął kolejną falą śmiechu ostatecznie lądując na podłodze
- Nie takich rękoczynów~... - wydyszał na wydechu.
- Na raczej, że nie takich. - warknął egzorcysta, podchodząc do Izayi.
- Oi, wstawaj, teraz czas na płatnerza...
- Tak, tak rozumiem~... - westchnął, ale wyszczerzył się wrednie. - Jak grzeczne uke pójdę za swoim seme~! - Uśmiechnął się do niego. - Nawet do "płatnerza". - Poruszył sugestywnie brwiami. - Po miecz... Twój miecz, chętnie go zobaczę~! - Wyszedł dumny z siebie ze sklepu zostawiając za sobą piszczącą dziewczynę starającą się zatamować krwotok i skołowanego blondyna.
- Co... Ty...? Co...? - Shizuo na chwilę oniemiał. No takich tekstów się nie spodziewał, szczególnie przy ludziach... Poczerwieniał ze złości, w paru słowach umówił się z Kadotą na odebranie zamówienia i pobiegł za Izayą. - IZAYAAAA! - krzyknął, wychodząc za nim. Teraz już mógł być pewien, że Izaya na tym ucierpi...
- Hahaha aż tak się speszyłeś~? Nie sądziłem że mój Shizu-chan może być taki wstydliwy~! - Bawił się idealnie. Widząc szarżującego blondyna tylko zrobił unik. Ten z rozpędu chciał przyłożyć Izayi, ale brunet w porę się uchylił. Dopiero po tym Shizuo przystanął, i czerwony ze złości zlustrował go wściekłym wzrokiem.
- Zrobiłeś to celowo, nie??? - warknął. Ciężko, żeby to nie było celowe, ale wolał się upewnić. - Naprawdę, żartuj sobie na inne tematy... - prychnął i odwrócił się, zmierzając w inną stronę.
- Nom~! Erika uwielbia takie dowcipy~... Często z nimi tak sobie żartuję jak już tu jestem~! - Uśmiechnął się. - No ale jeśli cię to peszy to przestanę~...
- Możesz sobie żartować, ale nie o mnie. - burknął. - Nie na ten temat, dobra? - Chciał dodać "i nie publicznie", ale to uznał za dość oczywiste. Zatrzymał się przed kuźnią. Miał kupić dwa sztylety... Normalnie poszedłby do kocielnego wytwórcy, ale tak to wolał iść do zwyczajnego...
- Oi ale jakby to był ktoś inny posądziłbyś mnie o zdradę~...
- No to chociaż nie przy mnie! - fuknął, ucinając ostatecznie dyskusję. - Dobra? - Popchnął drzwi i wszedł do przepastnego pomieszczenia. Pełno zbroi, mieczy, sztyletów i gorąco jak w piecu...
Blondyn od razu podszedł do sztyletów, zaczynając je oglądać.
- To nadal zdrada. - przypomniał wchodząc za Shizuo do sklepu. Rozejrzał się. Pusto. - Gdzie on jest? - Podrapał się z zastanowieniem po głowie.
- Na zapleczu! - odezwał się chrypliwy głos. - Mam oko na cały interes, więc liczę, że jesteście uczciwymi kupcami i nie zawiedziecie mojego zaufania. - Rozległ się szczęk metalu. - Zaczekajcie, aż skończę z wykuwaniem...
- Spokojnie, chwilę minie, nim coś wybiorę. - odezwał się Shizuo. Ciszej mruknął do Izayi: - Zdradą jest mówienie o mnie z koleżanką...? - Nie rozumiał tak do końca. Fakt, że Izaya i Erika pewnie nieźle do siebie pasowali pod względem nagłych wybuchów dziecinności, ale o zdradę z nią by go nie podejrzewał. Po prostu... Widział to na pierwszy rzut oka. Dziewczyny w wiosce się do niego kleiły, a Erika... Erika wyglądała, jakby z większą chęcią pooglądała sobie ich dwójkę... A może się mylił...?
- Ale wygłupianie się w "ten" sposób z kimś innym zwłaszcza jak ciebie nie ma, możesz TY uznać za zdradę, jak się o tym dowiesz~... - wyjaśnił mu. Nie interesowały go miecze i inne takie, zajął się obserwowaniem blondyna oglądającego dokładnie każdy miecz jaki wydał mu się ciekawy.
- Erika to nie problem. - Machnął dłonią lekceważąco. - Z nią możesz się wygłupiać, nie będę cię o nic oskarżał. - uspokoił go, a przynajmniej się starał. - Wyglądało na to, że dobrze się bawiłeś, więc dopóki nie słyszę takich rzeczy o mnie, możesz robić co chcesz. - Wzruszył ramionami i podniósł do światła sztylet z błękitnym kryształkiem tuż przed ostrzem, jeszcze na rękojeści. Chwycił za ostrą końcówkę. Był dobrze wyważony, odpowiednio ciężki, prosty i mało ozdobny, do tego ostry... Tak, ten weźmie na pewno i jeszcze jeden teraz...
- Ale jak nie o tobie to o kim~... Shizuo jest najzabawniejszy i najlepiej żartuje mi się z tobą~! - mruknął. - Żebyś ty mi poświęcał tyle uwagi co temu mieczowi~... - westchnął. Widział jak Shizuo świeciły się oczy.
- Czego nie usłyszę, to mnie nie zaboli. Nawet o mnie, bylebyś nie mówił tego jak słyszę... rozumiesz? - Odłożył sztylet i wziął w dłoń kolejny. Zerknął na bruneta. - Przecież poświęcałem ci całą swoją uwagę przez ostatnie dni. - zauważył. - Prawda? Więc nie mów, że w ogóle ci jej nie poświęcam...
- Ale kiedy jesteś obok mam w głowie najlepsze pomysły~... A uwagę poświęcałeś mi bo musiałeś. Nadal nie usłyszałem od ciebie "kocham" więc dla bezpieczeństwa mojego stanu emocjonalnego cały czas muszę uznawać, że tego nie czujesz... Albo że masz kogoś na boku. - ściszał głos, by pod koniec wypowiedzi aż szeptać. Spuścił też wzrok.
- Już zaczynasz teorie spiskowe o zdradach...? - Westchnął i wcisnął Izayi w dłonie drugi wybrany przez siebie sztylet. - Miałem opory przed tknięciem kogokolwiek i dopiero przy tobie w ogóle trochę się przemogłem. Powoli... Obiecałeś dać mi czas, prawda? - Przytknął ostrze w dłoni Izayi do swojej piersi, trzymając jego dłoń tak, by nie mógł jej odsunąć. - Wierzysz mi? - spytał z tajemniczym błyskiem w oku.
- Obiecałem czekać nawet przez wieczność~! - potwierdził rozbawiony. - Oczywiście że wierzę, ale po co cały ten cyrk~? - spytał odkładając ostrze. - Jeśli masz ochotę się zranić i oddać mi trochę krwi... To może nie tutaj co... W domu~! - dodał cicho. Nie wiedział po co innego Shizuo podawałby mu sztylet i tak się ustawiał.
- ... - Blondyn chciał odpowiedzieć, ale w tym momencie przyszedł handlarz.
- Słucham, czego panowie chcieli? - Uśmiechnął się, przecierając szmatką spocone czoło.
- Te dwa. - Pokazał pierwszy sztylet i drugi, mniejszy i lżejszy, dużo bardziej niepozorny i kompletnie bez ozdób. Zdecydowanie tańszy jeśli chodzi o wyrób.
- To będzie... Jedenaście srebrników.
- Jedenaście... - mruknął niechętnie. - Dobra. - Wyciągnął mieszek z monetami i wyciągnął dwanaście srebrnych monet. Podał rzemieślnikowi, podziękował i wyszli.
- Coś taki skwaszony~... - zagadnął pukając blondyna w plecy. - Masz ładny miecz z szafirkiem i to jeszcze za maksymalnie 10 srebrników, okazja~! - Uśmiechał się wesoło.
- Jeszcze ten. - Pokazał drugi, mniej staranny, stary... - Skwaszony...? Nie. - zaprzeczył, chowając sztylety za pasek. - Ale gdybym był zadowolony, zwiększyłby cenę. - Wzruszył ramionami obojętnie.
- To dokąd teraz?
- A nie masz jeszcze czegoś do kupienia~? Jak nie to zapraszam cię na obiad~! Targ zwierząt i tak rozpoczyna się wieczorem~...
- Nie, już raczej nie. - zaprzeczył. - Obiad? - Niedawno jadł, ale ożywił się na to słowo. Miał ochotę na pieczeń... Najlepiej z tłuczonymi ziemniakami... - Dokąd?
- Hahaha~... - Dźwięczny śmiech Izayi rozniósł się po targu, szybko jednak został stłumiony przez ludzkie rozmowy. Wydawało się że nikt nie zwrócił na jego uwagi jednak pewna zakapturzona postać nagle poderwała głowę i zobaczywszy Shizuo i Izayę dyskretnie wycofała się z ich drogi. - Aż tak głodny jesteś~? To chodź pokażę i pewną karczmę... Nie wiem jak tam jedzenie, ale pracuje tam mój znajomy~!
- Trochę. - Uśmiechnął się kącikiem ust. - A jest miejsce, gdzie nie ma twoich znajomych? Czysto teoretycznie pytam. - parsknął. Zupełnie nie zauważył zakapturzonej postaci. Poszedł z Izayą, kierując się w stronę coraz bardziej przebijających się karczmiennych zapachów. Tak, brakowało mu tego jak mało czego...
- Na pewno nie znam wszystkich~... Ale jeśli chcesz całe miejsce osób których nie znam... Hmmm~... - zamyślił się, wpadając na wielkiego murzyna stojącego przed karczmą. Siła uderzenia odbiła go od ciała mężczyzny tak ze musiał cofnąć się dwa kroki w tył żeby utrzymać równowagę. - Hej Simon~! - przywitał się rozcierając czoło.
- A jednak nie zna... - zamarł w pół słowa. Sam nie zauważył takiego olbrzyma... Gdzie się do cholery podziała jego czujność??? Od teraz miał zamiar bardziej się rozglądać. Skinął głową wielkiemu mężczyźnie i zerknął na bruneta. To ten jego znajomy?
- No co mam różnych znajomych~... - Uśmiechnął się i ruszył za Simonem do wejścia. - Jak tam interes? - zagadnął.
- Przecież nic nie mówię... - mruknął blondyn. Aż tak było po nim widać...?
- Dobrze. Ludzie lubią jeść to interes się kręci. Wojsko zjeżdża, kręci się jeszcze lepiej. - Olbrzym doprowadził ich do baru. - Zakładam, że ty, Izaya, nie masz ochoty na jedzenie? A może jednak tym razem? A może twój towarzysz? Jedzenie dobre w trakcie podróży, smaczne... - zachwalał.
- Niedawno jadłem~! Ale mój przyjaciel chętnie spróbuje waszej kuchni~! - odparł wesoło siadając na krześle. - No Shizu-chan siadaj~! - Pomachał wesoło na blondyna i wskazał miejsce najbliżej siebie.
     Shizuo usiadł obok i zerknął na karczmarza.
- Poproszę pieczeń. A właściwie to cokolwiek, byle pożywnego. - postanowił. Miał ochotę na jedzenie z karczmy, tak po prostu... - I wino do tego. - dodał. Jakoś nie wyobrażał sobie jedzenia w karczmie bez wina na trawienie...
- Już się robi. - Simon skinął głową i zadowolony ze zdrowo odżywiającego się klienta poszedł do kuchni.
- Hmmm... Proponowałbym kupić jeszcze jakieś świnie na targu żebyś miał mięso zawsze pod ręką, ale... Nie miałbym serca ich zabić więc wiesz~... - Uśmiechnął się przepraszająco do Shizuo. Chwilę później przed Izayą wylądowała butelka wina. Brunet odkorkował je i podał Shizuo. Simon zajął się gotowaniem dając swoim klientom czas dla siebie.
- Nie szkodzi. Przecież wystarczy mi, jak coś sobie upoluję. - Wzruszył ramionami. Nie był zwolennikiem hodowli do zabijania, wolał polować na dziką zwierzynę. - Dzięki. - Odebrał wino i upił łyk. Dobre. Nie tak dobre jak to Izayi, ale dobre. Czuł, że powrócił na jedną krótką chwilę do nawyków swojego "poprzedniego życia" i był poniekąd zadowolony. Choć obecność wampira tuż obok w takiej chwili była wręcz niewiarygodnie śmieszna. Odstawił butelkę na stół i uśmiechnął się do siebie.
     Izaya obserwował blondyna z uśmiechem. Cieszył się, że Shizuo jest dobrze, chociaż... też się bał. A co jeśli przypomniał sobie jak dawniej było przyjemnie i go zostawi?
- Smacznego~... - burknął gdy przed Shizuo stanął upieczony prosiak.
- Dzięki. - odparł pogodnie i zerknął na bruneta. - Hmm? Co jest? Masz jakąś nietęgą minę. - zauważył. Odciął kawałek mięsa, zaczynając jeść.
- Nie, to nic takiego. - Posłał mu uspokajający uśmiech. Nie potrafił się jednak zmusić do szczęścia, nie był dobry w udawaniu i to jaki był smutny zawsze było widać w jego oczach. Teraz był i to bardzo. Nie chciał oddawać Shizuo, a jeśli blondynowi tu się spodoba jednak będzie musiał to zrobić.
- Jakbym nie widział. Robisz ze mnie idiotę? - zapytał z naciskiem. - No, słucham. Co się stało?
Upił łyk wina, zapijając kolejny kawałek mięsa. Nie rozumiał nagłej markotności Izayi, ani smutku w jego oczach... Przecież przed chwilą było dobrze, siedzieli w spokoju, nic nie zdążyło się stać...
- Jestem egoistą to przez to~! - Znów postarał się uśmiechnąć. - Zaraz mi przejdzie, nie martw się i ciesz się powrotem do dawnego życia. - Kąciki ust mu zadrżały i po chwili opadły. Nie mógł utrzymać tego uśmiechu, nie potrafił.
- Izaya? - Odłożył kawałek pieczeni powoli i wyprostował plecy, patrząc na niego nieruchomym spojrzeniem. - Ty tak serio? - Odetchnął i pokręcił głową, patrząc na niego. Przeczesał mu włosy, jednocześnie głaszcząc go po głowie. - Przyszedłem tu tylko zjeść. Co ty sobie wyobrażasz? Że tak mi posmakuje pieczona świnia, że tu zamieszkam? - Przekrzywił głowę. - A może, że to wino jest lepsze? Albo, no nie wiem... Że krzyki pijaków z drugiego końca karczmy jest milsze niż cisza? Nie wiem, co żeś mógł wymyślić tylko przez to, że jedzenie mi smakuje. - Znów pokręcił głową, niedowierzająco.
- Ja... Po prostu... Ktoś, mi kiedyś... powiedział, że środowiskiem naturalnym człowieka jest miasto, że ludzie uwielbiają przebywać z innymi ludźmi. - burknął, spoglądając niepewnie na Shizuo. - Boję się że... będziesz jak oni... - mruknął. W karczmie było głośno, więc był pewien, że nikt ich nie słyszał. Simon właśnie wykłócał się po drugiej stronie lokalu z jakimś pijaczyną, toteż ściągnął na siebie uwagę. Zakapturzona postać którą Izaya już wcześniej widział na ulicy odłożyła z brzdękiem szklankę z trunkiem na blat. Siedziała dwa miejsca od Izayi i wydawało się, że przysłuchiwała się im obu. Choć na razie zauważył to tylko brunet.
- Tyle, że nie jestem jak inni, to powinieneś już zauważyć. - skwitował. Upił mały łyk trunku. - Wolę mieć ciszę i spokój i żeby coś się działo jedynie, kiedy znów tu przyjdziemy. - Rozejrzał się. Miał wrażenie, że ktoś ich obserwuje, ale nie mógł go namierzyć. - Jasne? Wolę mieszkać z tobą. - Pogłaskał go znów i wrócił do jedzenia.
- Wiem Shizu-chan~! Jesteś inny niż wszyscy i za to cię tak lubię~! A teraz jedz i nie przejmuj się mną~... - Uśmiechnął się. Chciał go cmoknąć w policzek, ale nie mógł. Wyraźnie czuł, że zakapturzona postać pachnie kadzidłem i wodą święconą. Nie mógł bardziej pogrążać Shizuo.
- Już, już jem... - westchnął i kontynuował jedzenie, choć z mniejszym zapałem. Wyczuwał złe intencje. Wręcz jakby coś biło na alarm w jego głowie. Zmarszczył brwi i wyczulił się na atak. Tak mu zależało na kupnie sztyletów, by mieć jakąś obronę, bo dla niepoznaki nie wziął miecza. Teraz żałował. Miecz był mu niczym trzecia ręka. Niezbędny. Chociaż wampira nie czuł... Powtarzał sobie, że to tylko jakiś pijaczyna obrał ich sobie za cel.
- Shizu-chan nie spinaj się tak~! - zwrócił mu uwagę śmiejąc się wesoło. - Gdy będziemy w domu zrobię ci masaż, ale teraz musisz wytrzymać~! - Nie wiedział czy słychać było jego wypowiedź ale wesołość i rozmowy powinny pomóc mu wtopić Shizuo w tłum.
- Nie mogę się nie spinać... - wymruczał, patrząc na mięso i próbując namierzyć stronę, z której dochodziło to nieprzyjemne wrażenie. Musiał się do tego mocno skupić. - Nie wiem kto, ale ktoś tu jest wrogo nastawiony w naszą stronę, więc daj mi pomyśleć...
- Wiem kto~... Śledzi nas od jakiegoś czasu, ale pomóż mi udawać, że nic nie wiemy i uśmiechnij się. Poza tym musisz zjeść, chyba chcesz mieć siłę, nie~?
- Uwierz... Mój uśmiech nie jest u mnie czymś naturalnym. - Uśmiechnął się złośliwie kącikiem ust. Już miał ochotę sprać tego, kto im przeszkadzał. Tak, żeby więcej tego nie próbował, oczywiście. Żeby małym palcem nie mógł kiwnąć... Zabić go... Zabić, zabić, zabić... Był na niego wściekły, ot co. Kimkolwiek był. - A silny jestem tak czy inaczej. - dodał lekceważąco. Wypił jeszcze łyk wina i włożył sobie jeszcze trochę jedzenia do ust. - Więc, kto to?
- Na pewno. - prychnął. - A kto jest tak słaby że śpi pół dnia po niewielkiej stracie krwi? - szepnął mu złośliwie do ucha. Shizuo musiał zjeść. - Lepiej żebyś nie wiedział kto to...
- Co ja ci poradzę, że masz coś usypiającego w tych swoich kłach, pijawko? - warknął. - Nie wiedziałeś nawet, że tak to działa na ludzi, co? No w każdym bądź razie powiedz, chcę wiedzieć. W końcu to ważne dla naszego bezpieczeństwa, nie sądzisz? - Wolał wiedzieć z wyprzedzeniem, niż końcowo polegać na swoich umiejętnościach bojowych i tyko na nich.
- Nie prawda. - uparł się. - U innych działa normalnie. Tylko ty jesteś senny... Powiem jak mi przyznasz rację. - Pokazał mu język i zaśmiał się wesoło.
- Jestem inny od innych. - skwitował. - Ale powiedzmy, że przyznaję ci rację. - Wolał się nie kłócić, tylko dowiedzieć się w końcu, kto ich śledzi. Ktoś po lewej... Kto? - Tylko powiedz mi w końcu, żebym mógł to załatwić.
- No dobrze~... To pewnie jakiś twój znajomy bo czuję wodę święconą~... - mruknął najciszej jak tylko potrafił. - Dwa miejsca w prawo, w czarnym kapturze. Ale nic mu nie mów~... - poprosił. - Może jeszcze nie jest pewien czy ty to ty.
- Och, jest pewien. - Zerknął obojętnym wzrokiem prosto na zakapturzoną postać. Przez chwilę mierzuł go, oceniał wzrokiem, po czym uśmiechnął się kpiąco i odwrócił do Izayi. - O ile nie ma wsparcia, jest tylko "szczurem". Innymi słowy chodzi po mieście i zbiera informacje. Dużo piszczy i cholernie mocno gryzie... Najwidoczniej muszę sobie z nim porozmawiać. - zadecydował, biorąc ostatni łyk napoju i wstając.
- Nie, Shizu, nie rób mu krzywdy~... - poprosił łapiąc blondyna za rękaw. - Przecież nic nie zrobił, pojedziemy sobie do domu, a go zgubimy po drodze i nie będzie problemów, prawda?
- Problem w tym, że jak już trafił na nas, jako na smaczny kąsek za który ktoś mu zapłaci, to nie odpuści. I nie zgubimy go, jedynie będziemy walczyli w mniej sprzyjających warunkach. Lepiej, jak teraz z nim pogadam na spokojnie. - Zabrał rękę i się oddalił, jakby nigdy nic bezceremonialnie odsuwając krzesło i siadając na nim ciężko. - Więc? - spytał pozornie spokojnie. - Czego? - spytał niemiło.
- Eeeee... - zdziwiony facet mógł wydusić tylko tyle. Izaya patrzący na tę scenę mógł tylko plasnąć ręką w czoło. Shizuo nie był ani trochę wyrafinowany...
- Gapisz się na nas, jakbyś normalnych ludzi nie widział. - wyjaśnił obojętnie. - Więc? O co chodzi? To trochę niemiłe, czuć się obserwowanym w trakcie rozmowy.
- Eeee... No... Ja ten... - Ze zdenerwowania podrapał się po głowie i uśmiechnął głupio.
- Nie udawaj, tylko w końcu się odwal. - warknął kompletnie poważnie. - Jasne? Nie będę tolerował przerywania sobie. Nie życzę sobie tego. Najlepiej wyjdź, żebym cię więcej na oczy nie widział. - prychnął.
     Może i zachował by się inaczej, gdyby wiedział, że to nie zakonnik... Ale to był zakonnik, więc trzeba było potraktować go ostro, wiedział to z doświadczenia.
- Dobrze, dobrze co tylko pan chce. - Podniósł przerażony ręce. Wiedział, że Heiwajima nie może go odkryć, bo wtedy zakon będzie zły. Musiał zameldować to co zobaczył.
     Izaya nie wiedział co robić. Nie mógł wkroczyć, członek zakonu na pewno rozpoznałby w nim wampira, a to przedstawiłoby Shizuo w gorszym świetle, na pewno.
- Co tylko chcę? - Nachylił się, żyłka na skroni mu zapulsowała. Czuł podstęp na kilometr. - Jeśli jeszcze raz zobaczę cię w pobliżu mnie, zabiję cię z zimną krwią. Jeśli dowiem się, że szpiegujesz, znajdę cię choćby na drugim krańcu świata. Mam nadzieję, że zrozumiałeś.
     Wstał i bez słowa wrócił do Izayi. Wiedział, że był dużo bardziej brutalny niż zwykle, że w ogóle nie wyrażał się jak on. Ale był wściekły na tego szczura. Był wściekły, że ktoś niszczył jego nowe życie. A przynajmniej mu w nim przeszkadzał. I zagrażał Izayi. Tego nie mógł darować.
     Izaya westchnął i popatrzył na Shizuo ze skwaszoną miną
- Jesteś idiotą, tak jeszcze mógłbyś udawać że chcesz mnie dobić, a tak? Zero opcji~... - westchnął i urwał trochę mięsa z dania blondyna. - Może niech chociaż myśli, że jestem człowiekiem. - westchnął i włożył sobie kęs do ust.
- Siedząc tu i śmiejąc się z tobą, na pewno. - rzucił oschle. - Poza tym wątpię, żeby ci to smakowało... - dodał ciszej, zerkając na niego. W tym nastroju lepiej było z nim nie dyskutować, ale starał się panować nad sobą.
- Mogłeś mnie mamić, zaciągnąć w krzaki i zabić... Mógłbyś się wybronić. - szepnął. - I nie zjadłem... Jakbym to zrobił skręcałbym się z bólu, a w tedy na pewno domyśliłby się kim jestem... Ci na dole są słabo wyszkoleni, można ich omamić.
- Nie będę udawał, podlizywał się, żeby w końcu albo jako warunek kolejnego więzienia mnie kazali mi cię zabić albo wydać komuś innemu. Nie pozwolę na to. Prędzej zabiję jego i pozbędę się kłopotu z jego donosicielstwem. Naprawdę. - dodał, patrząc na Izayę poważnie. - Ale możesz mnie zostawić, jeśli to ci przeszkadza, pamiętaj. - zastrzegł, zwracając wzrok w inną stronę. - Nie miałbym oporów przed zabiciem kogoś, kogo uważam za złego, nie ważne, kim jest, wampirem czy człowiekiem. Zastanów się nad tym dobrze.
- Dobrze~... Jeśli tak wolisz~! - Uśmiechnął się do niego. - Ale ja wiem, że jeśli nawet zabijesz jednego szpiega, podczas gdy ten działał na zlecenie przyjedzie tu cały oddział egzorcystów~... - mruknął cicho. - A tego chyba tu nie chcemy, prawda?
- Jeśli on zginie, nikt tego nie zauważy. Zauważą dopiero, gdy raport od niego nie przyjdzie. Zresztą, nawet jeśli zostanie żywy, doniesie na nas i przyjadą. Więc co za różnica? - Zamilkł na chwilę. - Nie zachowujesz się, jakbyś przejął się myślą o tym, że jestem zwyczajnym mordercą. - zauważył w końcu.
- A co to ma do tego~... Wiedziałem, że zabijasz wampiry, nie przeszkadza mi to~! - Uśmiechnął się po kryjomu szukając chusteczki. Dziwny szpieg uciekł w międzyczasie więc Izaya mógł w końcu wypluć jedzenie.
- Wampiry, tak. Ale jestem też w stanie zabić kogokolwiek innego, jeśli będzie mi przeszkadzał. - Całkiem stracił apetyt, więc odsunął nieco pieczeń.
- Nie szkodzi~! - Uśmiechnął się. - Czemu nie jesz~? Przecież mówiłeś, że smaczne~... - zainteresował się, w końcu pozbywając się dyskretnie mięsa z ust.
- Nadal cię nie rozumiem... - westchnął, siadając wygodniej. Przeczesał sobie włosy palcami, żeby się uspokoić. - Nie jem, bo mi się odechciało... I tak zapłacę za całość, ale po prostu ten szczur zburzył mój apetyt. - mruknął niechętnie. - I z takimi się wychowywałem... Pomyśleć, że wtedy byli jeszcze całkiem normalni... No, większość.
- Jakim wychowaniem, jacy normalni?- Zdziwił się wampirek. Przysunął się bliżej blondyna. - Wyjaśnij o co ci chodziło~... - poprosił.
- Mówię o tym, że zabrano nas wszystkich z domu, jak byliśmy jeszcze dzieciakami. Wychowywaliśmy się we wspólnych dormitoriach, zawieraliśmy przyjaźnie. Większość z tych idiotycznych i śmiesznych kapłanów teraz była kiedyś zwykłymi dzieciakami... I popatrz, co z nich zostało.
- Ludzie, choć nieco inni~... - potwierdził. - Rozumiem Shizuo, że jesteś zły, na to jak zmienił się kościół, ale przecież sam go nie zmienisz~...
- Ludzie to ludzie. - Machnął lekceważąco ręką. - Nie jestem zły, niech sobie robią, co chcą. Ale jak włażą w moje życie, to już inna sprawa. - poinformował go. - Poza tym ja jeszcze mogę się obronić, bardziej martwi mnie, jak ty sobie dasz z tym radę. Z każdej strony jesteś ofiarą.
- Po pierwsze jestem wampirem, trochę głodnym, ale wampirem, mogę szybko uciec. Na to sił mi starczy. - pouczył go. - Nie rozumiem czemu aż tak jesteś zły. Jakby udało nam się go zmylić jeszcze może trochę pożylibyśmy w spokoju~...
- Nie zmylilibyśmy go, bo zachowywaliśmy się jak dobrzy znajomi. W każdym razie to dobrze, że masz siły. Mogą ci być potrzebne jeszcze dziś. Ale najpierw... To kiedy ten targ zwierząt? - zmienił temat.
 - Na dziś~... - zamruczał. - A co planujesz coś~?
- Nie, nie to miałem na myśli... - Mimowolnie uśmiechnął się kącikiem ust. - Ja o ucieczce, a ty nadal o swoim. Wiesz, że głodnemu chleb na myśli? - spytał, rozbawiony.
- Wiem~! Pamiętaj, że jestem nienasycony... pod każdym względem~! - zażartował.
- To może nie tak publicznie, co? - Uniósł brew. Akurat podszedł Simon, więc zapłacił i poprosił, żeby oddał resztę jakimś biedakom. - Idziemy? - zaproponował Izayi.
- Już idziecie? Odwiedźcie mnie jeszcze kiedyś. - Simon uśmiechnął się wesoło, zabierając pieczeń ze stołu.
- Na pewno Simon, na pewno~! - Uśmiechnął się brunet, machając mu na do widzenia. - To co robimy~... - zagadnął. - Zaciągasz mnie w krzaki~?
- Nie, to na pewno nie. - Pokręcił głową, wciąż rozbawiony. - Możemy po prostu poprzeglądać targ, póki mamy czas. Chyba, że wolisz coś innego, to czekam na propozycje. - Miał tylko nadzieję na realne propozycje...
- A może~... Odwiedzimy mojego przyjaciela~? Mieszka w domku na skraju wioski i jest lokalnym medykiem co~? Może wpadniemy po coś na chorobę~...
- Nie potrzebuję. - zaprzeczył od razu. - Możemy iść go odwiedzić, ale nie mam zamiaru brać żadnych leków, pamiętaj. Ta gorączka to była jedynie chwila słabości, której normalnie nie miewam. - uparł się.
- Dobrze~... Ale czegoś wziąć nie zaszkodzi, nie mówię że teraz, ale na kiedyś~!- Uśmiechnął się i pociągnął blondyna za rękaw. Pod rękę iść nie mogli. - To tam~!
- Kiedyś, bardzo kiedyś. - burknął. - Dobra... To może mi go opisz, bo jak widzę przyjaźnisz się ze skrajnie różnymi osobami... Wolę wiedzieć, jak się zachowywać.
- To doktorek, trochę zwariowany ale pozytywnie~! - Opowiadał ciągnąć go drogą. - Dość niski, brązowe włosy, okulary... A, nosi taki fajny biały płaszczyk i nazywa go "kitel" czy jakoś tak~!
- Rozumiem. - potaknął. Miał nadzieję, że to nie kolejny wariat, czy ktoś taki... W stylu Eriki. - I żyje tak samotnie? - To też był kolejny znak rozpoznawczy zwariowanych pustelników-medyków... Nie żeby był uprzedzony... No dobra, nie lubił medyków.
- Nie~! Towarzyszy mu dziewczyna zawsze ubrana na czarno~... I nigdy nikt nie widział jej twarzy, ale Shinra ma na jej punkcie prawie obsesję~... Ale nie martw się, nie jest groźny~!!! - paplał wesoło, ciągnąc go do domku. - Już niedaleko. - zapewniał co chwila.
- Dobra, dobra... I tak nie lubię lekarzy... - wybełkotał pod nosem. - Nie musisz mnie tak ciągnąć. - dodał głośniej do Izayi. - Tak poza tym, ty też nie widziałeś jej twarzy? - spytał, zaciekawiony. Ciekawe, czy latał za kimś szpetnym do tego stopnia, by nie chcieć pokazywać swojego wyglądu...? Ciekawe, dlaczego...
- Nie~... Nikomu jej nie pokazuje. Ale Shinra i tak ją kocha. - zapewniał.
- Dziwne. - skwitował tylko. Stanęli przed drzwiami. Shizuo już chciał zapukać, ale najpierw spojrzał pytająco na Izayę. Może lepiej, jak on zapuka, skoro się znają...
- Pukaj, pukaj, co się boisz, nie zje cię~! - zażartował sobie chcąc tym samym dodać blondynowi odwagi. - Boisz się lekarzy? - zagadnął.
- Skąd. - mruknął i zapukał spokojnie, czekając na odzew.
     Izaya czekając aż drzwi się otworzą i powita ich wesoły albo też przerażony głos Shinry schował ręce za plecami i zaczął bujać się, przerzucając swój ciężar z pięt na palce.
     Heiwajima z kolei oparł się o framugę drzwi, zirytowany, że muszą tyle czekać.
- Może go nie ma? - spytał, ale w tej chwili drzwi się otworzyły.
- Przepraszam że musieliście tyle czekać~!!! - Drzwi otworzyły się na oścież i pojawił się w nich szczęśliwy Shinra. - Izaya~!!! -Nachylił się do bruneta. - Jak ja cię dawno nie widziałem~! Co u ciebie, jak tam twój... - Puścił mu oczko. - krwawy problem~? O, masz znajomego... - Spojrzał na blondyna. - Jestem Kishitani Shinra. - Podszedł do niego uśmiechając się wesoło z wyciągniętą ręką chcąc się przywitać.
- Dzień dobry. - Uścisnął mu dłoń, starając się nie przyglądać tak ciekawie. Wyglądało na to, że on dobrze wiedział, że Izaya jest wampirem... Ciekawe, dlaczego akurat jemu Izaya powiedział? Chyba nie szukał porady po tak wielu latach u zwykłego lekarza? - Heiwajima Shizuo.
- Witaj~... Eee... - zaczął, ale zdziwiony siłą Shizuo zamilkł na chwilę. Potrząsanie jego ręki sprawiło, że wątłe ciałko lekarza nie mogło utrzymać się prosto. Zdziwiony medyk poprawił okulary, oczy mu zabłyszczały i zaczął z ciekawością przyglądać się Shizuo. - Jak widzę przyjaciół sobie też dobierasz niezwykłych~! - mruknął do Izayi. - A tak, nie przedstawiłem się, jestem Kishitani Shinra~... - Uśmiechnął się wesoło do blondyna. - Wchodźcie, wchodzicie, Celty zrobiła ciasteczka~!!!
     Blondyn zdziwiony uniósł brwi. Nie dość, że lekarz przedstawił się po raz drugi, to jeszcze stwierdził, że on jest "niezwykły". Może i był dość silny, ale to raczej efekt ciężkiej pracy, co w tym niezwykłego...
     Zaciekawiony, w milczeniu wszedł za szatynem, zerkając jeszcze na Izayę.
- Miło cię widzieć Shinra, choć zakręcony jak zawsze~... - zachichotał, siadając na kanapę. - No to~? Gdzie Celty? Shizuo bardzo się zdziwił jak usłyszał że nie pokazuje twarzy~!
- W ogrodzie~! Skoro chcecie ją poznać to zawołam moją lubą, poczekajcie~! - Podbiegł do drzwi. - Celty skarbie~!!! Ktoś chce cię poznać~!
- Oho... Zaręczył się, stąd ta radość. - wampir szepnął konspiracyjnie do Shizuo.
     Heiwajima uśmiechnął się wesoło, słysząc słowa bruneta. Tak, aż miło było popatrzyć na szczęście tego zwariowanego medyka. Tym bardziej był ciekaw, jaka kobieta z nim wytrzymuje. Wesoła równie mocno, co on? Tak czy inaczej, to musiała być zgrana para, a takich nie spotyka się często.
     Do pokoju weszła dziewczyna, czy raczej już kobieta, w prostej, czarnej, lecz na swój sposób eleganckiej sukni, z woalką całkiem zasłaniającą twarz, a nawet tył głowy. Włosy musiała mieć związane, bo też nie było ich widać. Pomachała nieśmiało ręką do gości i podeszła do stolika. Napisała coś na kartce i poazała im.
- "Witajcie. Nazywam się Celty. To rzadkie, by Izaya przychodził z przyjacielem."
- Shizuo. - Blondyn odruchowo wstał, w końcu przy kobiecie tak wypadało. Nie wiedział tylko, czy powinien jakoś szczególnie się witać, więc po prostu się przedstawił. No cóż, to był zawsze problem, gdy spotykał kobietę godną szacunku, nieszczególnie wiedział, jak się zachować...
- Eh Shizu-chan a ciebie nie uczyli, że kobietę całuje się w rękę~... - Szturchnął go w bok i zachichotał. - Hej Celty~? I jak, w koncu zgodziłaś się przyjąć zaloty Shinry~? - zagadnął wesoło.
- Hmmhmm... - wyburczał, patrząc na Izayę spod byka, jednak zaraz odwrócił się, ujął wyciągniętą dłoń Celty okrytą rękawiczką i ucałował ją lekko. Chyba nie trzeba mówić, jak idiotycznie się przy tym czuł...
     Kobieta przekrzywiła lekko głowę, patrząc na niego, opuściła dłoń i znów coś napisała.
- "Nie miałam wyjścia. Nalegałby aż do śmierci. A i tak nigdzie się stąd nie wybierałam..." - Odwróciła głowę, jakby zawstydzona. Shizuo uśmiechnął się na ten widok. Miło mu się patrzyło na zakochanych ludzi po całej tej obłudzie, którą widział przez ostatnie lata.
- Dobrze~... Ale przejdźmy do interesów~! - Izayi zabłyszczały się oczy. - Shinra, potrzebuję wszystkiego czym mogę go leczyć... od wszystkiego~! - oznamił wskazując na Shizuo.
- Hę??? Ty... - warknął i spiorunował go wzrokiem. - Mówiłem ci, ja nie choruję. Gorączka zdarza mi się bardzo rzadko. Więc nie potrzebuję leków na wszystko! - stwierdził stanowczo. No bo on się nie zgadzał, nawet na zaś, przecież on jest odporny na większość chorób!
- Oczywiście. - prychnął. - To jak Shinra, na kiedy miałbyś wszystko~?
- Och w sumie to... poza kilkoma lekarstwami miałbym wszystko na miejscu, ale wiesz... to kosztuje~...
- Znasz mnie przecież, wiesz że zapłacę ile trzeba~!
- Aż za dobrze. - Pokręcił zrezygnowany głową.
- A ja się nie zgadzam. - parsknął, zirytowany patrząc na Izayę. - Nie będę tego przyjmował choćbym umierał, jak będziesz wydawał na mnie tyle forsy. - Założył ręce na piersi. No nie będzie pasożytował, powiedział mu to wyraźnie tyle razy, a ten nadal swoje...
- Co za buntownicza przekąska mi się trafiła~... - westchnął rozcierając skroń. Nie nazwał Shizuo chłopakiem a przekąską tylko z jednego powodu, nie wiedział czy blondyn chce komukolwiek powiedzieć o "nich". - I tak mam zamiar to kupić więc nie buntuj się tylko słuchaj. - westchnął. - A tak poza tym Shinra, Celty jak tam badania?
- Tsh. Jak jestem tylko przekąską, to na jaką cholerę się martwisz... - Usiadł po drugiej stronie kanapy. Popatrzył na Celty. - Przepraszam. - Tylko tyle. O lekach pogadają sobie jeszcze później.
- "Nie szkodzi." - Napisała do niego, po czym pod spodem naskrobała: - "Shinra nocami nie może zasnąć, bo nadal nad "tym" pracuje..."
- Oi dobrze wiesz że to nie tak~... - mruknął. - Shinra! - zbeształ go. - Miałeś się nie przemęczać! Ja wiem, że to ważne, ale musisz odpoczywać~...
- Oi Celty ciii~... - Shinra pokazał paluszkiem jak dzieciak. - Miałaś nie mówić~... - jęknął.
     Blondyn nadal siedział cicho. Patrzył tylko, jak Celty skrobie coś na papierze.
- "Nie mówię." - Uniosła dłoń i przyłożyła w miejscu, w którym powinny być usta, jakby się śmiała. - "Ktoś powinien dać ci burę za siedzenie po nocach Shinra. Mnie nie słuchasz."
- Och Celty~... Jak ty się o mnie troszczysz~! - Rzucił się, żeby ją przytulić.
- A ty mówisz, że to ja jestem przylepą~! - zaśmiał się Izaya siadając bliżej blondyna.
     Celty z łatwością uniknęła przytulenia, przechodząc na drugą stronę stolika. Napisała coś i pokazała tylko Shinrze. No cóż, w końcu tak przy ludziach...?
     Shizuo za to dalej się nie odzywał. Po prostu obserwował zakochaną parę, nie mając ochoty nic mówić. Uparł się i nadal był zły, że wampir chce wydawać na niego tyle pieniędzy, choć Shizuo wcale go o to nie prosił i wcale tego nie potrzebował. Czuł się jak nieporadne dziecko, któremu wszystko trzeba fundować. A co jak co, on nigdy do nieporadnych dzieci nie należał.
- Nie złość się tak~... - poprosił widząc naburmuszonego Shizuo. - Po prostu wiem, że o siebie nie zadbasz... A chcę żebyś został ze mną jak najdłużej~... - poprosił.
- Wiem co zrobić, żeby nie umrzeć, a chyba tylko o taki cel chodzi, nie? - odezwał się w końcu burkliwie. - Nie potrzebuję do tego nie wiadomo jakich lekarstw, zwłaszcza, że nie choruję, a przynajmniej bardzo rzadko. - Uniósł dłoń, żeby Izaya mu jeszcze nie przerywał. - Wiem lepiej, co mi się zdarza a co nie, prawda?
- Mieszkasz u mnie od kilku dni i już zachorowałeś, do tego chcesz mi wmówić, że nie chorujesz? Nie ma mowy Shizu-chan. - zaprotestował. -Shinra myśli nad eliksirem nieśmiertelności, a powinien nad panaceum. - fuknął. - Wtedy byśmy nie musieli kupować tylu różnych lekarstw.
- Izaya! To miało być ściśle tajne~...
- Nieśmiertelności? - powtórzył. - To byłbyś ciekawym obiektem badań. Ale to zły pomysł.. Jak już go wynajdziesz, z pewnością znajdą się osoby, które będą gotowe cię zabić, by go dostać. I taka osoba żyłaby wiecznie. - Pokręcił głową. - Poza tym, Izaya, ta gorączka to był wypadek. - zwrócił się już do bruneta. - No i gorączka to gorączka, niepotrzebne mi leki na wszystko, prawda???
- Przeżyłbyś wszystkich swoich wrogów~... I mógłbyś być ze mną jako człowiek nie wampir~! - zaczął przedstawiać plusy. - Gorączka nie gorączka kiedyś może ci się coś stać. Nie mówię że zaraz, kiedyś. Chcę tylko najpotrzebniejsze leki, żebym mógł ci pomóc a nie zamartwiać się jak gorączkujesz tak mocno, że aż majaczysz.
- Majaczyłem..? Nieważne, w każdym bądź razie, możesz wziąć trochę, tylko TROCHĘ na najnaglejsze przypadki. Dobrze? - Postanowił jakoś się dogadać. Nie miał nic przeciwko, ale jak usłyszał "wszystko" i "to będzie trochę kosztować" naprawdę poczuł się, jakby Izaya sądził, że on nie da sobie rady - a tego nienawidził. - Poza tym gdybym ja był nieśmiertelny to każdy inny by mógł. A nie każdy powinien. Kiedyś muszę umrzeć, nie ważne, jakie leki byś we mnie wmuszał.
- Jedno ugryzienie by wystarczyło~... - burknął do siebie, ale zgodnie pokiwał głową godząc się na "trochę" leków. Wiedział, że Shinra da mu więcej niż "trochę" i tylko dlatego się zgadzał.
- Oi Shizuo, przecież jak skończę ten eliksir będzie można być nieśmiertelnym. Ale zrobię tylko jedną, może dwie fiolki. Tylko po to by być na zawsze z Celtyyy~...
- "Mam nadzieję, że się uda." - napisała dziewczyna.
- Tak, ale jak rozniesie się, że znasz recepturę wszyscy będą chcieli... Nie ważne, za jaką cenę. - Odwrócił uważny wzrok do Izayi. - Dobrze, że się ze mną zgadzasz. - mruknął, choć nie do końca mu wierzył w tej jednej kwestii. Wiedział, że jak o niego chodzi, to Izaya się nie podda.
- Co tak się patrzysz? - Podniósł ręce w obronnym geście. - Umówiliśmy się na trochę lekarstw, to chyba dobrze, nie? I nie martw się tak tą nieśmiertelnością, minęło ponad 200 lat a nikt jeszcze nie zauważył, że kojarzą mnie i starcy, i dzieci, i dla wszystkich mam 20 lat~...
- Uda się~!!! Musi się udać dlatego tak ciężko pracuję~!!!! Chcę być już na zawsze z moją Celty~!!!
     Shizuo już miał odpowiedzieć, gdy przerwał mu wybuch Shinry. Uśmiechnął się, rozbawiony tym, że dziewczyna w końcu przyłożyła mu w brzuch. Tak też się zastanawiał, ile wytrzyma... No i do tego nie była typową wymuskaną dziewczyną ani też jedną z tych matron, które zajmowały się różnego rodzaju posiadłościami lub interesami na targu. Była całkiem miła. Shinra, mimo, że zwariowany, też zyskał sobie jego sympatię. Miło siedziało się w ich towarzystwie.
- Tak, tak, trochę... - potaknął nieobecny myślami. - Na zawsze, a mówiłeś, że jedna fiolka by wystarczyła...? - zwrócił się do Shinry. - Celty też jest nieśmiertelna? - spojrzał na nią, z kolei ona na chwilę zamarła, po czym szybko zaczęła coś pisać na kartce.
- Eeee... - Shinra zamarł nie wiedząc co powiedzieć i spojrzał zdziwiony na Izayę. - Nie mówiłeś mu?
- No wiesz... - Brunet podrapał się po głowie z głupim uśmiechem. - Jakoś tak nie było okazji.
- O czym? - Zmarszczył brwi. - Nic nie wiem... - poskarżył się.
- "Poczekajcie. Shizuo, to może być szok, ale ja też nie jestem tak do końca człowiekiem... Nie tak, jak Izaya, ale też..." - Pokazała mu kartkę niespokojnym ruchem podstawiając mu ją pod nos.
- Więc kim? Mogę wiedzieć...?
- No, spokojnie, jest niegroźna .- zapewnił blondyna Izaya.
- Celty zastanów się, on może nas wydać~... - prosił Shinra.
- Co...? Nie! - przerwał im. - Po pierwsze, nie boję się istot nadprzyrodzonych, po drugie, nie jestem taki. Nie wydałbym nikogo. Zresztą. Aktualnie jestem poszukiwanym przez kościół uciekinierem -egzorcystą - sympatykiem wampirów. Macie kartę przetargową, teraz mi ufacie?
- Uspokój się Shizuś, nie musisz im wszystkiego zdradzać~! - mruknął Izaya bezceremonialnie wtulając się już w chłopaka. - Ale miło, że jesteś sympatykiem wampirów... Choć lepiej by było gdybyś powiedział "wampira". To jak, to było tylko przejęzyczenie, prawda~? - zamruczał.
- Sympatykiem wampirów według kościoła. - poprawił go jeszcze. Zerknął na Shinrę i Celty. Nie wyglądali dziwnie, gdy Izaya tak się w niego bezceremonialnie wtulał...? - Poza tym zdradzenie tego to dla mnie na razie nie problem, tylko kredyt zaufania. To nie tak, że musicie mi mówić, ale wolałbym, żebyście mi choć trochę ufali. Nie jestem zwolennikiem działań kościoła i nikogo nie wydaję. Jasne?
- "Rozumiem. Izaya najwidoczniej bardzo ci ufa, ja też zaczęłam." - pierwsza napisała Celty.
- Widzisz~! - mruknął ocierając się pyszczkiem pod jego ręką. Zamruczał z przyjemności.
- No już dobrze. - jęknął przerażony doktorek. - Powiedz mu. - Zakrył sobie ręką twarz. - Nie chcę na to patrzeć~...
     Shizuo odwrócił się z mega poważną twarzą do Izayi.
- Widzisz? Przekonałeś go, to co robisz jest zbyt przerażające. - Nie wytrzymał i jednak parsknął śmiechem. Jakoś potrzebował rozluźnić atmosferę. - No dobra, tak poważnie to mnie rozpraszasz, przystopuj. - poprosił i odwrócił się do Celty. Ta akurat kończyła pisać.
- "Nie przestrasz się. Jestem istotą zwaną dullahan. Innymi słowy... Zresztą, pokażę ci." - Gdy przeczytał i skinął głową, zdjęła woalkę z głowy. A przynajmniej z miejsca, w którym powinna być głowa. Bo jej nie było. Z samej szyi ulatywał gęsty, czarny dym.
     Heiwajima przekrzywił delikatnie głowę.
- Dullahan... - zamyślił się. - Jeszcze nie słyszałem o takim stworzeniu. - stwierdził spokojnie. Wiele widział w życiu, to go nie mogło aż tak poruszyć. - Ale wszystko widzisz i słyszysz?
- "Tak. Nie boisz się?"
- Nie. Nie mam czego. - Uśmiechnął się lekko. - Ej, Shinra. Czyżbyś się wstydził, że zakrywasz oczy, czy co? - zaczął go podpuszczać.
- No wiesz... - fuknął Orihara. - Jestem wampirem, powinienem być straszny, więc jak się mnie boi to dobrze~!... Wiesz co Shizu-chan~? - zagadnął wesoło. - Grrrr~!!! - Uśmiechnął się pokazując kły i sugestywnie podkurczył rękę.
- Jak mógłbym się bać mojej Celty~!!! - obruszył się Shinra. - Boję się twojej reakcji.
- Spokojnie... - prawie się zaśmiał. - W tym pomieszczeniu nie ma nikogo strasznego. No może gdybym się wkurzył... Ale nie czuję się, jakbym miał być zły. - zażartował sobie. Nie widział powodów do złości. Poklepał bruneta po głowie. - O co tyle krzyku... Rozumiem. - Kiwnął do Celty, a ta zakryła wydobywający się dym.
- Wredny~!!! Powinieneś się wystraszyć mojego "Grrrr". - Udał, że się focha. Chwycił ramię blondyna i otoczył się nim w talii. - Za karę będziesz mnie musiał przeprosić.
- Taak? I że niby w jaki sposób? - Uniósł brew, patrząc na niego. Jak już mają się przekomarzać...
- W domu ci powiem~! - Puścił mu oczko.
- Ekhem... No dobrze moje gołąbeczki~! - Przerwał tę niezręczną dla niego chwilę Shinra. - To Izaya... Eee... Co miałem przygotować?
     Shizuo tylko pokręcił głową. Zaczynał się przyzwyczajać do tych żartów, a to chyba niedobrze...
     Z kolei Celty napisała "Pomogę" i poszła, najwidoczej lepiej zapamiętawszy, o co Izaya prosił.
- No i zostawili nas samych~! - Zaklaskał uradowany Izaya, od razu przesiadając się na kolana Shizuo. Usiadł okrakiem i wtulił się w blondyna. Zaczął przesuwać nosem po jego szyi. - No to~... Masz na coś ochotę~?
- Tak, na spokój. Chcesz, żeby Shinra dostał zawału...? - zaśmiał się. - Lepiej zejdź, zanim wróci. Jak wrócimy do domu będziesz miał dużo czasu na lepienie się do mnie, skoro tak potrzebujesz... - dodał wyjątkowo miło jak na siebie.
- Jak to miło że ci nie przeszkadza~! - zamruczał wtulając się bardziej. - I widzisz~? Jak miło jest kiedy się nie opierasz~! - Kompletnie zignorował zdrowie serca Shinry. Bardziej cieszył się, że może się chociaż wtulić. - Możemy robić w domu o wiele przyjemniejsze rzeczy od tulenia~!
- Tyle ci wystarczy. - Zaśmiał się i przeczesał jego włosy palcami, jednocześnie go głaszcząc. - No, wystarczy, to nie twój zameczek tylko ich dom, prawda? - upomniał go i puścił.
- Ale trochę im to zajmie... - jęknął prosząco. - Mam niedobór Shizusia, muszę dostać swoją dzienną dawkę~... - postanowił wtulając się w niego z nową siłą. W tej samej chwili Shinra zleciał ze stołka rozbijając jedno z lekarstw.
- Co jest? - Shizuo wstał, podtrzymując Izayę w pasie, żeby nie upadł. Postawił go na ziemi. - Pójdę zobaczyć, dobra...? - spytał w miarę spokojnie, już go puszczając. - Shinra? - spytał głośniej. No cóż, nie wyczuwał na razie wielkiego zagrożenia, ale mimo to był nieufny. Może ktoś się włamał...?
     Celty już weszła do pokoju z lekami, żeby pomóc Shinrze.
- To tylko fiolka z lekami~... - jęknął niepocieszony, że go zostawiają. Poszedł za Shizuo. - A mogliśmy porobić ciekawsze rzeczy~... - pokręcił głową widząc Shinrę w kałuży jakiegoś płynu. Miał mokre włosy, przekręcone okulary i zdezorientowanym wzrokiem wpatrywał się w Celty.
- Co się stało? - wydukał doktorek, nic nie rozumiejąc.
     Dziewczyna nie mając pod ręką papieru bez słowa pomogła doktorkowi się podnieść.
- Spadłeś... - Podszedł i pomógł Celty go podnieść. Jednym ruchem go podniósł, postawił na nogi i otrzepał z odłamków szkła i kropel mikstury. - Co się potłukło? - Spojrzał na ciecz rozlaną na podłodze. Shinra powąchał swoją rękę, nadal mokrą od mikstury
- Krople na niestrawność. - osądził.
- Po takiej kąpieli nie powinieneś mieć problemów z żołądkiem do końca życia~! - zaśmiał się Izaya opaty o framugę drzwi. - Shizu-chan odsuń się od niego~... - poprosił. - Nie dość, że pachniesz wodą święconą to jeszcze teraz tym... Fuj~...
- Umyję się. - Wzruszył ramionami. W końcu zerknął na swoją dłoń. Wbiło się w nią szkiełko. Westchnął, zniecierpliwiony i je wyciągnął. - A wodą święconą już przesiąkłem, nic nie poradzę...
- Tak tak~... - westchnął i podszedł do blondyna. Zabrał mu rękę i obejrzał. Szkło nie wbiło się głęboko, ale krew lekko ciekła z rany. Wzruszył więc ramionami i polizał to miejsce. - Ohydnie smakuje z kroplami na żołądek. - stwierdził, jednak mimo to ssał rankę dalej.
- Może lepiej tego nie pij, jeszcze ci te krople zaszkodzą... - zasugerował, jednak czekał, aż Izaya sam go puści. - Jeszcze mi się nigdy niestrawność nie zdarzyła... - zastanowił się. Naprawdę nie przypominał sobie czegoś takiego. Nie ma to jak wspaniały wszystko trawiący żołądek. - No nic, więc w każdym razie lepiej kończcie z tymi lekami, co? - zaproponował. W końcu jeszcze targ zwierząt.
- Spokojnie~! Z krwią mogę pić. - Uspokoił go.
- Dobra... Rany, ile ty masz zamiar wypić? - parsknął i zabrał mu rękę. - Już? - Poklepał go po głowie.
     Celty w tym czasie znalazła kawałek papieru i pióro.
- "Shinra, nie mogę znaleźć tego lekarstwa, które się pije po ubytku krwi, gdzie je chowałeś...?"
- Sporo Shizu-chan~... Jestem głodny, cały czas... - przypomniał mu niechętnie. - Ale lepiej im nie przeszkadzajmy, szukają najważniejszego dla ciebie lekarstwa~... - poprosił blondyna i wyciągnął go z pracowni doktorka. Niech sobie szukają wśród miliona fiolek.
- Jedno przydatne, faktycznie. - przyznał. - Wybacz, teraz nie mogę dać ci się ugryźć, bo bym zasnął. - Wzruszył ramionami. Cóż... - Może w domu, dobra? - zapytał. Jak zaśnie po tym to przynajmniej w jakimś stopniu się wyśpi...
- Wiem, przecież. Nawet o to nie proszę~... - mruknął. - I tak dałeś mi więcej krwi niż miałem kiedykolwiek~! Nie będę cię tak wykorzystywał~! - zapewnił znów osadzając Shizuo na kanapie. - Zaraz zacznie się targ zwierząt. - zauważył spoglądając na zegar.
- Ale i tak nadal potrzebujesz... - westchnął i podążył za jego wzrokiem. - To o której dokładnie jest ten targ?
- Rozpoczęcie jest o siedemnastej~... - mruknął. Nie chciał pasożytować na Shizuo. Naprawdę starał się brać jak najmniej krwi, a jeśli już to zlizywać z ran. Wiedział jak bardzo może boleć takie ugryzienie, do tego Shizuo od tego słabł. Izaya nie chciał go zamęczać. Mimo to nie poruszył już tego tematu.
- To mamy niecałe pół godziny... - mruknął i podszedł do zamyślonego Izayi od tyłu, obejmując go w pasie. - Co tak zmarkotniałeś? - spytał, choć chyba znał odpowiedź. No cóż, to był ważny temat i musiał sprawdzać, czy Izaya ma dość krwi, żeby w razie czego mieć siłę się bronić, jak by nie było...
- Nic ważnego~! - mruknął natychmiast się uśmiechając i wtulając w blondyna. - Mógłbyś być dobrą przylepą~! - Uśmiechnął się. - I nagle nie przeszkadza ci co Shinra sobie pomyśli~?
- Nie mógłbym, ja cię tylko pocieszam... - mruknął, poluzowując uścisk. - Poza tym to tylko na chwilę, Shinra jest jeszcze przez chwilkę zajęty. I to Celty tym bardziej nie powinna nas oglądać, prawda?
- Czemu nie? Przywykli że im tyle o tobie opowiadam~... - mruknął na siłę zacieśniając uścisk blondyna. - Mógłbyś pocieszać częściej~... Choć nie wiem dlaczego to robisz~! - mruknął i zamruczał szczęśliwy. W końcu nie codziennie Shizuo tuli go z własnej nieprzymuszonej woli i do tego sam inicjuje takie przytulenie a nie tylko z niechęcią przytula wtulonego Izayę.
- Opowiadać a zobaczyć to nie to samo. - zauważył, otulając go ciaśniej. - Jesteś pewien, że im by to nie przeszkadzało? - mruknął mu do ucha. W sumie miło było go przytulić pierwszemu... Jak już się zgodził na związek, to powinien chyba dominować i robić to zawsze pierwszy... Ale i tak Izaya był znacznie większą przylepą i zapewne będzie lepił się do niego pierwszy.
- Shinra zakochał się w kobiecie bez głowy~... Musi być tolerancyjny~! - zapewnił. - A Celty~... Wiesz na pewno nie ma nic przeciwko~! - Uśmiechnął się. - Jak chcesz być miły to mnie nie całuj bo może zrobić im się smutno, a poza tym to hulaj dusza piekła nie ma~! - zachichotał. Taaak, obaj wiedzieli gdzie Izaya trafi po śmierci, więc takie powiedzonko było co najmniej nie na miejscu.
- Jak nie ma to w co ja wierzę? - zaśmiał się. Oczywiście, że rozumiał powiedzenie... - Dobra, ciekawe, co oni na to tak naprawdę by powiedzieli...
- "Nie mamy nic przeciwko." - Znikąd przed nimi stanęła Celty. Pojawiła się cicho jak cień... Początkowo Shizuo chciał puścić Izayę, ale szybko się opanował i znów go objął, choć nieco bardziej sztywno.
- Na pewno...?
- Shizuś, nie sprawdzajmy~... - poprosił. - Nie możesz zostać ze mną na ziemi? - Popatrzył na niego prosząco. Usłyszał Celty, ale tylko dzięki swojemu wampirzemu słuchowi. Rozumiał, że Shizuo go puści, dlatego sporym zaskoczeniem dla niego było to, że jednak dalej go obejmowano. Nieco sztywno ale zawsze.
- Izaya~... Leki~!!! Pro~szę~! - Wpadł szczęśliwy Shinra. - Rozmawiacie z moją kochaną Celty~? A cóż ty kochanie - Przytulił się do niej. - potrzebujesz~??? Przecież mogę wszystko załatwić~...
     Shizuo zostawił dyskusję na temat zostania wampirem na później, aż będą sami. Obserwował jak Shinra tuli swoją dziewczynę, z ulgą, że jednak nie on jeden pozwala sobie na coś takiego przy nich. Już całkiem się rozluźnił.
- To już wszystkie leki, prawda? - Postanowił wyratować dziewczynę, która w tym samym momencie postanowiła się obronić zdzieleniem doktorka w brzuch.
- Tak~... - wydyszał Shinra kuląc się. Bolało ale... - Celty~... To zamiast pocałunku, racja~?
- Dobrze Shizu-chan to weź leki i chodźmy na targ~! - zapowiedział brunet wyplątując się z jego uścisku. - Chodź Shinra, powiesz mi ile jestem ci winny~!
     Celty w odpowiedzi walnęła doktorka jeszcze raz, lżej i wyszła przed dom.
     Blondyn z kolei przystanął w pokoju, trzymając leki i czekając na Izayę. Skrzywił się myśląc, że ten będzie za niego płacił. Ciekawe ile. I kiedy on zdoła się spłacić.

wtorek, 15 września 2015

ROZDZIAŁ 9 - Wkurzający Komar

Ups... zapomniało nam się, że 15 już dzisiaj ^^"" wybaczcie notkowe opóźnienia. 
Przypomnę o nakarmieniu psiaków i grzecznie usunę się w cień żebyście mnie nie zjedli...
Enjoy~...

Bry~...
Zjadanie jest zabronione. Dziękuję za przypomnienie, bo pamiętałam wczoraj, a dziś... Dziś nie... Może to zasługa tej całej szkolnej adrenaliny~... Siedzenie/stanie przed klasą na większości lekcji i popisywanie się "umiejętnościami" to głęboka trauma prowadząca do zaników pamięci. u.u A przynajmniej tak się będę tłumaczyć~... ;3
Dziś krótko, miłego czytania...
Enjoy~!







- Dziękuję... - mruknął i szybko się wysmarkał w chusteczkę. Popatrzył na Izayę. - Co ty tak dociekasz, co...? Byłbym złośliwy, po prostu. A tego chyba nie chcesz?
- Może nie chcę, może chcę. Jestem po prostu ciekaw... - mruknął, majstrując przy drugiej chusteczce. Zarzucił ją sobie na plecy niczym pelerynkę i westchnął głośno. - Tego mi brakowało~... Ale naprawdę jestem ciekaw, co to było. - przyznał. Shizuo wypadła z ręki jedna karta, więc wampirek podszedł i podniósł ją do pionu. - Ne Shizzy? Będziesz dla mnie domek budował? Jeśli tak to jedna talia ci nie wystarczy~...
- Ryzykujesz dowiadywanie się na własny rachunek. Ale lepiej nie wiedzieć. - Miał przez to na myśli, że żeby się dowiedzieć, musiałby sprawdzić... Odebrał kartę i złapał za brzeg jego pelerynki, zarzucając mu ją na głowę. - Nie, to nie na domek... - Zaczął układać pasjansa. Grał w to tak często gdy się lenił, że to aż było nudne...
     Izaya pomachał chwilę łapkami starając się zdjąć z twarzy chusteczkę. W końcu mu się to udało. Wygładził materiał i "hmpknął" na blondyna. - I masz zamiar tak grać cały dzień? - zdziwił się, układając na brzuchu koło Shizuo. Podparł głowę na rękach i patrzył. - To nie jest nudnawe?
- Jest, jak cholera. - stwierdził całkowicie szczerze, odwracając karty. - Ale co mam robić? Nie wyjdę teraz na dwór, bo mnie przyłapią, że jestem i zagonią do czegoś... Zresztą nie czuję się najlepiej. – Fakt faktem, było mu trochę niedobrze. Dobrze, że najadł się jeszcze przed tym...
- Wiedziałem~! - Zaklaskał, obracając się na plecy. - No to... Może zrób coś, żeby chociaż mnie było przyjemnie? Możesz też opowiedzieć coś fajnego~... Też ci coś mogę opowiedzieć, ale muszę wiedzieć co~!
- Opowiedz mi, jak to jest być takim komarem, co? - mruknął i oderwał wzrok od kart na rzecz posłania mu lekkiego uśmiechu. - Świat taki wielki, a komar taki mały... - Poklepał go po głowie.
- Gdybyś przestał mnie nazywać komarem i chciał przelecieć byłoby idealnie. - westchnął, znów podpierając się rękoma. - Ale tak też jest nawet przyjemnie~... Choć wolałbym być głaskany. - przyznał, falując delikatnie ogonkiem. - Znalazłeś moje czułe punkty to teraz cierp... - mruknął jeszcze.
- I że jak miałbym cię przelecieć jak mój mały palec jest mniej-więcej jak twoja ręka, co? - mruknął i szturchnął go w bok. - Wiesz, trochę nierealne. Chyba, że jakąś wykałaczką. Jak jesteś takiej wielkości to jak niby miałbym cię nazywać, hmm...?
- Możemy z tym poczekać aż urosnę~... - zapewnił, wyciągając się i ziewając jak kot. Nawet ząbki miał teraz podobne! - Ale jeśli koniecznie chcesz wykałaczką... - Przewrócił oczyma. - Musisz spiłować ostrą końcówkę i owinąć całość w jakąś miękką szmatkę, a i skombinować coś tłustego żeby nie było problemów. - Postawił swoje warunki, wyglądając nader poważnie. - A tytułować możesz mnie "Izaya", żądam abyś zaczął szanować mój gatunek, przynajmniej na tyle by nie nazywać mnie komarem, pijawką, pchłą czy czymkolwiek innym... Ale komar jest najgorsze. .- zastrzegł. Wybitnie mu to nie odpowiadało.
     Blondyn wysłuchał jego słów, w pewnym momencie czując, że po prostu opadają mu ramiona. Wykałaczką...? Miękkie, coś tłustego...? Ale, że on tak poważnie? Mimowolnie ta wizja przeszła mu przez głowę, co podłamało go jeszcze bardziej.
- To miało być złośliwe... - zauważył. No bo skąd... Oczywiście, że bardzo by go cieszyło pieprzenie Izayi wielkości jego dłoni wykałaczką owiniętą w natłuszczony materiał... No ŻE CO? Przecież to było tak niedorzeczne... Po co mu była ta instrukcja...? - I będę cię nazywał jak chcę. Dla mnie jesteś pijawą, w chwili obecnej komarem. Pasuje, więc się nie kłóć. - zastrzegł zawczasu. Nie zamierzał zmieniać nazewnictwa.
     Izaya podniósł wysoko palec i otworzył usta, by po chwili je zamknąć, palec spuścić, a samemu zmienić roześmianą mordkę w smutny grymas. Właśnie spotkało go coś, w co wprost nie mógł uwierzyć, nigdy ale to nigdy nawet w tak absurdalnej kłótni... nie zabrakło mu argumentów! - Wiem, że złośliwie... - przyznał niechętnie. - To miało cię wkurzyć, jasne, że nie cieszyłbym się gdybyś mi to zrobił... - fuknął na niego. - Wolę ciebie od wykałaczki! Z nią ten stosunek byłby.... drewniany. - stwierdził po chwili z rozbawieniem.
- No tak... Raczej drewniany. - Pokręcił głową. - I jak chciałeś mnie tym wkurzyć...? - Dla niego taka wizja mogła tylko rozwalać... sam nie wiedział co. Wyobraźnię. Taki wybuch, po którym jego wyobraźnia w strzępkach ściekała po ścianach umysłu. Czy coś takiego. Jakby ktoś ją posypał prochem i podpalił. Swoją drogą ciekawe, czy to dałoby właśnie taki efekt... - Raczej zabrakło mi komentarza... Urośnij, znajdź sobie jakiegoś fajnego człowieka, którego nie zabijesz i powinno ci się uspokoić. - mruknął. A tam gadanie, że chce jego... A jakby już urósł, Shizuo pójdzie sobie na kolejną misję... Nudziło mu się w zakonie. Po raz któryś smarknął w chustę.
- Już znalazłam takiego człowieka! - fuknął na niego. - Tylko jak na złość nie mogę urosnąć... A on mnie nie lubi. - zasmucił się. - No... Lubi tylko jak jestem mały... - westchnął zniechęcony. Podszedł do blondyna i wlazł mu na nogę. Złapał równowagę na tej dziwnej lekko chwiejnej powierzchni. Rozłożył łapki na boli i pomału, niczym po linie, przeszedł aż na udo blondyna. Przeszedł mu po napiętych spodniach w kroczu. Blondyn siedząc po turecku nie dawał mu innego miejsca.
- Tak, tak... Ale stąd złaź. - nakazał stanowczo, przenosząc go ponownie na łóżko obok. - Chyba, że wolisz do kieszeni, ale na tym konkretnym miejscu mi nie siadać, jasne? - Popatrzył na niego surowo. Przecież dobrze wiedział, gdzie się znalazł... Zresztą. Nie krępowało go w ogóle siedzenie na tym...?
- Czemu...?- jęknął zdziwiony. Znów go skądś wyrzuca? - Przecież nic ci tam nie stanęło... A jakby nawet najwyżej podjechałbym trochę do góry. - przewrócił oczyma. Znów wstał, rozpoczynając mozolną wędrówkę. - Przynajmniej nie masz obiekcji przy tym, że jesteś człowiekiem którego nie zjem i nie masz zamiaru protestować kiedy będę duży i będę chciał z tobą "tego".
- Ani trochę nie widzi mi się, żebyś mnie tam dotykał. Jasne i zrozumiałe, tak? A co do moich obiekcji... Powtarzałem to tyle razy, że myślałem, że więcej nie muszę... Nie zamierzam tego z tobą robić, odczep się, bo cię zgniotę. - Pora na argumenty siłowe, skoro żadne inne nie zadziałały. Izaya potrafił być naprawdę uparty, dokuczliwy i denerwujący, jak chciał...
- Ale gdzie ja mam usiąść tam jest najlepsze miejsce... - marudził. - Poza tym powiedziałeś, że jeśli nie zjem tej osoby to mogę to zrobić. Obiecuję cię nie zjeść, więc? Mogę to zrobić, tak powiedziałeś, teraz mi się nie wymigasz~! - Cieszył się nic sobie nie robiąc z groźby zgniecenia. W końcu jest wampirem! A nie jakimś komarem którego można zabić ręką.
- Niby czemu najlepsze miejsce? - obruszył się. Nie sądził, żeby akurat jego męskość była wygodnym miejscem do przesiadywania, nawet dla takiego kurdupla jakim teraz był brunet. - Poza tym powiedziałem "fajnego człowieka", a ty sam cały czas twierdziłeś, że nie jestem człowiekiem. Sam mnie wykluczyłeś. Trudno. - Wzruszył ramionami. Uważał też za oczywiste, że ten ktoś powinien się zgodzić, ale Izaya chyba wolał łapać go za słowa.
- Bo wtedy na mnie patrzysz jest wygodnie, miękko, ciepło... - wymieniał, nadal zmierzając ku swojemu wymarzonemu siedzeniu. Słysząc o człowieku zamarł na chwilkę, po czym uśmiechnął się po swojemu i prychnął. - A kto uznałby cię za człowieka skoro nie chcesz takiego seksownego wampirka w swoim łóżku? Bestia nie człowiek jak nic. - fuknął. - Ale twoja krew jest jednak w 100% ludzka, więc myślę, że technicznie jesteś człowiekiem
- Technicznie mógłbym cię też teraz zabić, bo jesteś wampirem, a ja egzorcystą, ale to też zamierzasz dostosować do swojego widzimisię, tak? - Popatrzył na niego, unosząc lekko brew. - I nadal uważam, że tu nie wolno siadać, więc nie rób tak. - Miał tego dosyć, ale najwyraźniej póki mu twardo nie odmówi, ten dalej będzie robił takie rzeczy... A jakoś specjalnie jeszcze, JESZCZE go nie wkurzył, tak żeby miał go doprowadzać do gorszego stanu.
     Izaya burknął na niego zezłoszczony, choć bardziej zabrzmiało to jak chrobot. Zsunął się z nóg blondyna tak by być po wewnętrznej stronie jego uda. Podszedł do niego i z całą premedytacją poleciał w tył i oparł się konkretnie na 'tym' strategicznym miejscu. Później udając, że nie jest tak wygodnie jak gdy siedział na nim i zaczął owe kluczowe dla blondyna miejsce uklepywać i ugniatać niczym poduszkę marudząc przy ty, że blondyn powinien się odprężyć i się zabawić i że przecież to grzech marnować takie okazje.
- Oi, KOMARZE. - zaakcentował, patrząc na niego wręcz palącym wzrokiem. Złośliwość za złośliwość... Ale tym razem pokaże, że go to nie podnieca i niech lepiej sam da sobie spokój, nim go strzepnie... - Odsuń się lepiej i skończ, nim naprawdę się wkurzę... - A że był chory było na to nawet większe prawdopodobieństwo...
     Izaya w tym momencie znalazł sobie wygodną pozycję. Założył sobie ręce za głowę a ją samą wygiął w tył patrząc na blondyna. Uśmiechnął się głupio - Oi Shizzy mam wieeelką poduchę~... Pozwolisz mi ją zobaczyć w pełnej okazałości? Może być w formie wałka. - zapewnił rozbawiony. - Tylko pamiętaj, że masz zdjąć poszewkę (czytaj spodnie i bieliznę).
- Wielką, bo sam jesteś kurdupel, a teraz odsuń się wreszcie, póki ostrzegam, jasne??? - Już go zaczął denerwować... Poduszkę sobie, kurna, znalazł! I co jeszcze?!
- No więc jak będę duży pozwól mi dokładnie sprawdzić jak wygląda i sprawuje się to co teraz mam za wielką ciepłą lekko twardniejącą poduszkę. - mruknął, wtulając się w nią policzkiem. Nie bał się blondyna i jego gróźb, w końcu był na to zbyt uroczy.
- NIE. - warknął stanowczo i złapał go, odciągając od "lekko twardniejącej poduszki". Przegiął... Shizuo wstał i postawił go na biurku, a sam wrócił do łóżka, obrócił się leżąc i zakrył kocem. - Żadnych umów nie będzie. Daj mi spać. - warknął spod koca i wysmarkał się ponownie w chustę. Przydałaby się inna...
- No Shizzy no... - jęknął niezadowolony, pomachał skrzydełkami i już po chwili był na głowie blondyna. Zobaczył go skulonego i bawiącego się ręka pod kocem. - No ale jak już robisz sobie dobrze to chociaż daj popatrzeć... - jęknął zeskakując na materac, a następnie podszedł i podniósł koc z zaciekawieniem zaglądając co też blondyn wyrabia.
- Odwal się... - warknął, wyciągając go spod koca. - Szukałem, czy nie zostawiłeś tu gdzieś drugiej chustki... Z nosa mi leci, jak da się zauważyć. - prychnął, czując, że faktycznie, nos ma tak zapchany, że sam nie wie czy leci, czy jeszcze nie. Choroba... Idiotyczna ludzka słabość...
- Aaaa... - jęknął zasmucony. Podleciał Shizuo pod twarz i zdjął swoją chusteczkową pelerynkę. - To proszę~! - Uśmiechnął się jak dzieciak. - Przynieść ci więcej?
- Nie trzeba... Po prostu posiedź gdzieś i daj pospać. - Miał wrażenie chwilowo opuchniętego gardła i podpuchniętych oczu. Czyli w sumie to na pewno przeziębił się od zimna... Wysmarkał się raz jeszcze i z chustką w ręce popatrzył na Izayę. - Rób co chcesz poza hałasem i budzeniem mnie, ok?
     Izaya westchnął już nie komentując, co chciałby zrobić. Przytulił się do szyi blondyna robiąc za malutki szaliczek i tak został.
     Czując, że Izaya go nie gryzie a przyjemnie ogrzewa, przez co ból się zmniejsza, mruknął cicho i nie obracał się, a zadowolony zasnął po paru minutach.
     Izaya uśmiechnął się widząc, że blondyn mu zaufał. Też się odprężył nadal zawinięty wokół jego szyi.
     Śpiąc blondyn przewrócił się tak, by Izaya leżał na jego szyi, a nie na niej wisiał. Średnio się oddychało, zwłaszcza, że oddychał teraz przez usta i pochrapywał, ale udusić się nie udusił... Spał tak jeszcze dobre dwie godziny.
     Izaya wstał i przykrył blondyna kołdrą pod samą szyję. Wrócił na swoje miejsce rozłożył skrzydełka by mocniej ogrzać blondyna i znów się w niego wtulił. Ogonkiem sprawdzał w którym miejscu blondyn ma jeszcze zimną skórę.

czwartek, 10 września 2015

10 września - Światowy dzień zapobiegania samobójstwom


Ohayo kochani~...
Co za dzień, co dzisiaj za dzień~... Smutny, czy też wesoły, zależy od interpretacji. Z mojego dnia wyszło coś takiego, czego... chyba nie mam jak komentować.
Mam nadzieję, że jesteście mniej zmęczeni natłokiem zajęć ode mnie, bo to co się dzieje w klasach maturalnych to jest pogrom. Poważnie. Ostrzegam was na przyszłość. ;;
No, ale do rzeczy~! Dziś przedstawiam wam tę skromną, ale na mój gust dość wyrazistą notkę. Jako pierwsza z kartek (o ile dobrze pamiętam) ma tytuł, a mianowicie ,,Światło". Co tu dużo mówić~... Po prostu:
Enjoy.

Uwagi: Osobom wrażliwym może zniszczyć humor, odpakowywać ostrożnie.



Tsuki x Roppi - ,,Światło"


     Siedział w ciemnej uliczce, czując dokładnie rwanie każdego mięśnia. Czuł gorąco obejmujące całe jego ciało. Miało to jakąś zaletę. Gdyby nie to, czułby pewnie krew ściekającą po bladej skórze. Ze skroni, z kącika ust. Po ręce, przez nadgarstek. Znaczącą nieregularne, krzywe wzory na jego ciele. Linie nie mogły iść prosto, bo cały drżał. Był słaby. Zawsze zbyt słaby. Ohydnie słaby, nieznośnie słaby. Ze słabymi ludźmi powinno się kończyć, nim się w ogóle narodzą. Dotąd żałował, że jego matka po miesiącach trzymania go w swoim zbeszczeszczonym ciele wydała go na jeszcze bardziej splugawiony świat. Małe, wątłe i chorowite dziecko, które mogło umrzeć na oddziale. Ale też nie. Kolejne osoby ratowały go z obowiązku. Żeby nie mieć wyrzutów. Bo takie było prawo. Z miliona innych powodów, które napawały go odrazą. Ale teraz prawo nie stało po jego stronie. A każdy człowiek, który by go spotkał, powinien choćby z obrzydzenia dla jego słabości dać mu spokojnie umrzeć w tym miejscu.
     Chyba czas przybliżyć sprawę. Przeżył dwadzieścia trzy lata. Spłodzony przez matkę narkomankę z ojcem, którego nie znał. Trafił do sierocińca, w którym zawsze trzymał się na uboczu, często brany za ofiarę i atakowany. Ciemność. Zawsze towarzyszyła mu ciemność. Odkąd pamiętał. Odkąd pierwszy raz wyszedł z ciemności i zobaczył ten obrzydliwy świat, gdzie było jej jeszcze więcej. I pierwszy raz zapłakał. Potem były brudne, chyba nigdy nie myte okna pokoju. Ponure wieczory i potwory z pod łóżka, które jednak nigdy spod niego nie wyszły. Ciemność, która próbowała go dopaść, gdy biegł ponad siły, uciekając przed próbującymi wykazać na nim swoją siłę rówieśnikami i starszymi. Ciemność, gdy zaczął się wymykać z sierocińca po nocy. Gdy mdlał z powodu przemęczenia, przez postępującą powoli wadę serca. Zawsze, zawsze ratowany z powodu ludzkiego samolubstwa. Po prostu nie chcieli mieć poczucia winy. Złościli się, bo wina za jego śmierć spadłaby na nich. Nikt ani razu nie pomyślał, że on chce umrzeć. Nikt tak naprawdę ani razu nie okazał mu współczucia.
     Ale tym razem to był koniec. Pokonał ich wszystkich. Już nikt go nie uratuje. Ciemność powoli otaczała go swymi matczynymi objęciami. Ciepłą, a zarazem chłodną obojętnością, którą tak dobrze znał. Miłosierną nicością, w której już nie musiał czuć.
     Światło to dziwka. Oddaje się każdemu kogo sięgnie, ale omija tych, którzy go potrzebują. Ciemność była zawsze. Zawsze próbowała wziąć go do siebie, przygarnąć. W końcu mógł z nią być na dobre.
    Zamknął oczy, nie czując gorącej łzy spadającej na pierś. Gdyby mógł, zamknąłby i pozostałe zmysły, jednak te jeszcze czuwały. Tylko dzięki temu dosłyszał szmer czyichś kroków w uliczce.
    "Odejdź. Zostaw mnie. Nie podchodź. Nie lituj się, tu leżą tylko śmieci..."
- P-przepraszam... Halo? P-proszę pana...? Halo? - Ktoś potrząsnął nim za ramię. Raz, drugi. Rubinowe oczy otworzyły się obojętnie.
     Oblicze stojącego przed nim blondyna było... inne. Tyle mógł stwierdzić na pierwszy rzut oka. Policzki, szybko skryte w szaliku, nabierały koloru. Czemu musiał je widzieć? Czemu ratował go od śmierci? Czemu słońce jeszcze nie zaszło? Syknął cicho, gdy chłopak przed nim złapał go za nadgarstek, by sprawdzić puls. Teraz ta duża, ciepła dłoń też splugawiła się jego krwią.
- T-ty krwawisz! - wykrzyknął zaskoczony blondyn. Roppi tylko skrzywił się na te słowa. Czy to nie oczywiste? Leżał w ciemnym zaułku. Czy on nie znał życia?
- Zostaw. - wychrypiał. Tym razem musiał to wykorzystać. Tym razem go zostawi. Jak każdy człowiek wzdrygnie się, zostawi go. Nie obowiązywało go wobec niego nic. Był poza prawem. Jeśli nie zgnije tu, to w więzieniu. Nie chroniło go prawo i nie chroniła go litość. - Jestem płatnym mordercą. Chcesz ratować kogoś takiego?
     I już. Zwolnił go z obowiązku podtrzymania mu życia. Światełko, w którego stronę nie zamierzał iść, powinno mu zniknąć z pola widzenia. Tak, tak miało być. Tak to się miało skończyć. Widział, jak blondynowi powiększają się oczy.
- Cz-czemu m-miałbym cię zostawić? - spytał jakby zupełnie nic do niego nie dotarło. A potem go podniósł. Zupełnie, jakby nic nie ważył, choć wcale na tak silnego nie wyglądał. - I-idziemy. Nie u-umieraj, dobrze? M-m-masz ub-bezpieczenie? Pójdziemy do sz-szpitala...
- Nie. - Prosta, krótka odpowiedź. Czuł się oszołomiony. Czemu go nie zostawił? Czemu nie dał mu spokoju? Czemu czuł taką ulgę? Ciemność i tak się zbliżała. Przewiesiwszy rękę przez jego ramię widział, jak rubinowe krople skapują na drogę. One odmierzały czas. Ona i tak przyjdzie.
- P-pójdziemy d-do mnie... Nie odpływaj p-proszę... - Gorączkowy głos. Czemu się o niego martwił? Czemu był bezinteresowny? Czemu nie czuł od niego litości, tylko strach? Nie ten, co zwykle. Ten strach był inny. Po prostu inny. - J-jak się nazywasz?
- Hachimenroppi.
- To nazwisko, cz-czy imię?
- Imię.
    Po co mu odpowiadał? Żeby wiedział, co wyryć na nagrobku? Nie chciał imienia. Brzmiało obco.
- Roppi-san.
    Wzdrygnął się. Roppi? Co to za cudaczny skrót? Czemu w jego ustach zabrzmiał tak ciepło? To tylko głupie imię. Było mu niedobrze. A jednocześnie dobrze, choć tego nie chciał do siebie dopuścić. Uścisk blondyna był ciepły. Wyrywał go z odrętwienia. Każda minuta była walką z ciemnością. Dlaczego blondyn walczył z nią dla niego?
- Daj r-rękę, Roppi-san.
    Z początku podał mu tę nie zranioną. Odruchowo, dla świętego spokoju. I tak wszystko było obojętne. Wszystko jedno.
- N-nie tą.
     Po chwili poczuł jego palce na zranionej ręce. Ale nie obchodził się z nim obojętnie, rutynowo. Delikatnie, lecz pewnie ścisnął jego skórę i mięśnie nad raną, długimi, ciepłymi palcami tworząc prowizoryczną opaskę uciskową.
    Nie wierzył w to. Po prostu nie wierzył.
- J-jesteśmy b-b-blisko... - wyjąkał jego tymczasowy środek transportu. Po raz pierwszy dziś brunet dobrowolnie uniósł głowę, w końcu pchany niemal niewyczuwalną drobiną ciekawości. Twarz blondyna była czerwona i widocznie... wstydził się? Wstydził się... Czego? Chciał zapytać, nie miał jednak dość motywacji, by otwierać usta. Umrze. Niepotrzebnie się starał.
     Chwilę potem nawet bez zmęczenia jego tragarz pokonał schody w jakimś bloku i przystanął przed drzwiami. Manerwował chwilę, coraz bardziej się jąkając, że już zaraz, że zaraz otworzy.
- T-tylko chwi-chwilę R-R-Roppi-san...
     Głupek. Zwykły głupek. Wystarczyło puścić jego rękę, pozwolić krwi płynąć. Jakie to miało znaczenie?
      A jednak sobie poradził i w końcu otworzył. Nie puszczając ani jego ani ręki.
      Przeszedł z nim szybko przez przedpokój, zdążył jednak mimowolnie zauważyć porządek w całym mieszkaniu. Nie porządek taki, jak w sierocińcu. Było tam całkiem przytulnie. Poduszki na kanapie, fotel obok imponującej biblioteczki, brak telewizora, ciepłe resztki zachodu wlewające się przez okno. Kręciło mu się w głowie. Może od wcześniejszego uderzenia w nią. Może przez parę nacięć na ciele. Mimo świeżych cięć na ręce, tylko jedno było poważne. Żeby było śmieszniej, tym razem zadał je kto inny. Tym razem miało się udać.
     Ledwie poczuł, jak po wyjściu z łazienki został posadzony na kanapie. Przymknął oczy, gdy jego ręka została puszczona. Śmieciami nie powinno się brudzić kanapy. Niedawno przecież siedział tuż przy śmietniku. Tam gdzie jego miejsce.
- N-nie odpływaj! Mo-możesz m-mieć wstrząs mózgu R-Roppi-san!
    Mimowolnie otworzył oczy. Zupełnie tak, jakby wola blondyna była silniejsza od jego.
- P-przep-praszam! - Choć wzrok Hachimenroppi'ego nie był wściekły, ten wyraźnie się speszył i wcisnął głowę w szalik. Przez jedną absurdalną chwilę brunet myślał, że ten chłopak musi mieć rozdwojenie jaźni. Jak ktoś tak delikatny wytrzymał jego stan i jeszcze mógł kazać mu, KAZAĆ nie umierać? To było absurdalne. Nawet śmieszne. Dziwne. - Po p-prostu nie odpływaj, dobrze?
    Nie potwierdził, ale i nie zaprzeczył. Przymknął powieki, nie zamykając ich do końca i odwrócił wzrok. Widział okładki książek. Od bajek, przez fantastykę, po filozofię. Same spokojne rzeczy.
    Czemu wyniósł go z tego zaułka? Nie z obowiązku, nie z litości. Chciał być bohaterem? Chciał grać dobrą duszę pomagającą innym? ...Nie, znał ludzi. Ten gość nie przypominał żadnego ze znanych mu typów. Czego chciał? Przecież on nic nie miał. Nie mógł pogodzić się ze śmiercią obcego człowieka?
    Czuł ucisk wokół rany, ale na nią nie patrzył. Nie zerknął też wtedy, gdy poczuł dotyk na równoległych śladach po ostrzu nożyka.
    Było tu ciepło. I przytulnie. Taki dom mógłby mieć, gdyby był jednym z tych wybranych przez los szczęściarzy. To samo ciepło. Tę samą zdolność do naiwnego wierzenia w dobro tego zepsutego do cna świata. A nawet, może gdyby mógł urodzić się jako ktoś inny, miałby osobę, która naprawdę martwiłaby się, że zniknął. Tyle, że nie miał nikogo. Nikogo. Dla kogo go więc ratowali? Przecież on nie chciał żyć.
-J-już.
    W końcu zerknął na pociętą rękę. I widok całkiem go zaskoczył. Poza mocno owiniętym bandażem stanowiącym prowizoryczną opaskę uciskową dla tego paskudniejszego rozcięcia, linie nakreślone przez niego samego pokryte były sporą ilością kolorowych plasterków.
     Na twarzy bruneta mimowolnie odmalowała się mieszanka zdumienia i gorzkiego rozbawienia. Wyglądało to co najmniej nieodpowiednio. Dziecinne kolory tęczy pokrywające jego niechęć do życia. Kolorowe plasterki. Tak nieodpowiednio niewinne i urocze, że właściwie nie rozumiał ich idei. Już zaczął otwierać usta, by jednak jakoś skomentować te bezsensowne próby zamaskowania jego słabości, ale przerwał mu ruch tak nagły i niespodziewany, że gdyby jeszcze miał siły próbowałby się bronić.
      Mianowicie otaczające go cicho ciepłe, szerokie i uzależniająco pewne ramiona.
- N-nie umieraj. - usłyszał cichy rozkaz, a po nim poczuł, że jednak te pewne ramiona lekko się trzęsą. Na odsłoniętym przez poszarpaną bluzkę ramieniu poczuł ciepłe krople.
     Powoli przełknął ślinę, oszołomiony i skonfundowany jeszcze bardziej, niż przedtem. Płakał... Płakał dla niego? Przez niego? Dlaczego? Dlaczego tak bardzo obchodził go obcy człowiek?
- Mógłbym cię zabić. - zauważył cicho, ale dosłyszalnie w niemożliwie cichym pokoju.
- Nie umieraj. Żyj. - Usłyszał niedaleko ucha i aż zadrżał. Co to wszystko właściwie miało znaczyć? I czemu to tak bolało? Czemu zaczynał czuć, choć od tak dawna już nie czuł? Choć ciemność zabrała wszystkie jego emocje?
    Czuł, jak głowa boli coraz bardziej.
    To on. On przegnał całą ciemność. Zastąpił ją. Nie tak wyobrażał sobie światło. Po prostu go nie znał. To ten chłopak był światłem.
- Jak masz na imię? - spytał jeszcze ciszej, sennie przymykając powieki. Skupił się. Musiał je dosłyszeć. I faktycznie, po pociągnięciu nosem i szeleście kurtki, chyba przy ocieraniu oczu, usłyszał.
- H-Heiwajima Tsukishima.
- Tsuki. - szepnął.
    Po tym odpłynął w ciemność. Tym razem jednak pewien, że ma dla kogo z niej wrócić.
- R-Roppi-san?