Rozdział 4
Animate znajdowało się kilka przecznic od mieszkania Mikado. Izaya był pewien, że jeśli dwójka szalonych otaku wybłagała wizytę w tej świątyni fanów anime i mangi, to Dota-chin na pewno utknął tam z nimi na co najmniej kilka godzin. Nie musiał się spieszyć.
Nadłożył drogi, by zajść do Russia Sushi. Był przekonany, że świeża ryba przekona Kadotę do współpracy. Zwłaszcza jeśli będzie zmęczony pilnowaniem Eriki i Yumasakiego, by nie wykupili całego sklepu.
Już z daleka dostrzegł stojącego przed lokalem Rosjanina, który nagabywał klientów. Podszedł bliżej i pomachał do olbrzyma. Simon zmieszał się wyraźnie — uśmiech zastygł na jego ustach. Izaya zmarszczył brwi. Coś było nie tak.
Rozejrzał się czujnie. Czyżby Simon dopiero co widział Shizuo? To wydawało się jedynym wytłumaczeniem jego reakcji. W końcu ostatnio Izaya chyba mu nie podpadł… przynajmniej sobie tego nie przypominał. W okolicy nie było żadnych oznak obecności blondyna — żaden znak drogowy, automat ani śmietnik nie leciał w jego stronę, nikt nie wrzeszczał jego imienia. Postanowił zaryzykować i zbliżył się.
— Yo, Simon! — przywitał się.
— Izaya! Sushi dobre. Tylko szybko. Czas uciekać jak ryba z wędki.
Informator zmarszczył brwi. Co to miało znaczyć? Już otwierał usta, by zapytać, gdy ogromna dłoń klepnęła go w plecy, niemal wybijając z płuc powietrze, i popychając w stronę wejścia.
Wszedł do środka, licząc, że Dennis wyjaśni mu sytuację. Wnętrze wyglądało nietypowo: gdzieniegdzie stały kartony, przy ścianie opierało się coś owiniętego w brezent. Wejście na piętro, gdzie mieściła się sala bankietowa było zablokowane, a na schodach wisiała kartka z informacją o rezerwacji. Przy barze siedział tylko jeden klient. Szef kuchni wręczał mu właśnie dużą torbę z jedzeniem na wynos. Mężczyzna podziękował i szybko opuścił lokal, mijając Izayę.
— Co jest, szefie? — zagadnął informator, siadając na wolnym miejscu. — Myślałem, że nigdy nie będziesz kalał sushi dowozem.
— Nie mam zamiaru ci się tłumaczyć — prychnął Dennis, zakładając ręce. Widać było, że jemu samemu nie podobała się ta sytuacja. — Co podać?
— Set lunchowy numer trzy… i dorzuć otooro. — Zamówił bez patrzenia w kartę. Dennis skinął głową i zabrał się do krojenia składników.
— Więc… co to za spotkanie macie? — zapytał Izaya, wskazując brodą zamkniętą salę.
— Jeszcze żadnego — mruknął Rosjanin. — Zamykamy szybciej.
Ton głosu dawał jasno do zrozumienia, że to nie sprawa, którą Izaya powinien się interesować. Informator spojrzał na niego urażony.
— Nie bądź taki, Dennis. Wiesz, że i tak wszystkiego się dowiem.
— W to nie wątpię. — Dennis prychnął, po czym wyciągnął przed siebie torbę. — Twoje zamówienie. Dopiszę do rachunku, a teraz zmykaj.
Izaya nie mógł uwierzyć, że dosłownie go wyproszono. Simon pojawił się tuż obok, gdy tylko chwycił torbę, i z najszerszym, najbardziej sztucznym uśmiechem zaczął popychać go ku drzwiom, plotąc coś o ryżu i przeznaczeniu. Gdy tylko informator przekroczył próg, Rosjanin zatrzasnął drzwi i zawiesił na klamce kartkę: „Przepraszamy. Jesteśmy zamknięci.” Po chwili Izaya usłyszał jeszcze zgrzyt przekręcanego klucza.
Westchnął. Zaczął tupać nogą, usilnie się nad tym zastanawiając. Gdyby nie musiał zajmować się prezentem dla Shizuo ani śledzeniem sióstr, na pewno zainteresowałby się tym dziwnym spotkaniem. Ale to nie była jedyna tajemnica dnia. Śledztwo Kidy w sprawie Aoby i zaginięcie Ryuugamine także domagały się rozwiązania. Zajmie się tym wszystkim… po urodzinach Shizusia.
Upewniwszy się jeszcze raz, że Shizuo nie kręci się w okolicy, Izaya ruszył bocznymi uliczkami aż do sklepu z gadżetami, gdzie spodziewał się znaleźć Dota-china. Na parkingu szybko zauważył vana. Niestety, był pusty. Łudził się, że Togusa wróci znudzony do samochodu — wtedy mógłby zwołać resztę paczki. Westchnął w duchu, przeklinając, że zapomniał telefonu.
Szybko wpadł jednak na pomysł, jak poradzić sobie bez niego. Pociągnął za klamkę drzwi. Po chwili rozległ się pisk alarmu. Izaya odskoczył kilka kroków i zatkał uszy, spokojnie czekając.
Nie minęło wiele czasu, gdy ze sklepu wybiegł wściekły Togusa.
— Kurwa, mój wóz! Mówiłem wam, że to alarm! — wrzasnął, rzucając się do samochodu. — Nic ci się nie stało, skarbie? — jęknął, oglądając karoserię.
— Nie przesadzaj, Togusa, samochód stoi jak stał.
— Ten tego, to możemy wrócić? — mruknął Yumasaki, taszcząc nad głową kartonową figurę, a pod pachą dwie torby pełne gadżetów. — Za dwadzieścia minut zaczyna się loteria.
— Czekaj, Yumacchi, najpierw odłóżmy łupy — powiedziała Erica, otwierając bagażnik i z ulgą odkładając swoje torby.
— Jak to wrócić, Kairisawa… — mruknął niepewnie Dota-chin, siedzący już wygodnie na miejscu pasażera. Mina zdradzała, że miał dość chodzenia.
Izaya uśmiechnął się szeroko. Podszedł do vana i zastukał w szybę od strony Kadoty. Mężczyzna aż podskoczył, zaskoczony nagłym dźwiękiem.
— Iza-Iza! — zawołała uradowana Erica, wychylając głowę pomiędzy siedzeniami i machając do niego.
— Izaya, co ty tu… — zaczął Kadota, ale przerwał, widząc torbę z logo Russia Sushi. — Witaj, dobroczyńco.
Reklamówka z sushi działała cuda. Drzwi otworzyły się szeroko, a Kadota wyskoczył z samochodu i gestem kamerdynera zaprosił Izayę do środka. Sam wsiadł za nim i zatrzasnął drzwi.
Informator rozsiadł się wygodnie, po czym rozdzielił jedzenie między resztę. Togusa wyjątkowo pozwolił na jedzenie w samochodzie, pod warunkiem że zabezpieczą wszystko serwetkami. Erika i Walker usiedli z tyłu, dyskutując półszeptem w dziwnej mieszance japońskiego, angielskiego, pomruków i onomatopei.
— Więc… — mruknął Togusa, przełykając kawałek sushi. — Gdzie cię podwieźć, szefie?
— Nie potrzebuję podwózki — roześmiał się Izaya. — Chcę tylko pożyczyć telefon Dota-china.
Wytarł palce w serwetkę i wrzucił ją do torby. Czuł na sobie spojrzenia Kadoty i Togusy.
— No co? — wzruszył ramionami i uśmiechnął się głupkowato.
— Nie masz swojego? — spytał niepewnie Kadota, odstawiając tackę z niedojedzonym sushi.
— Zapomniałem — przyznał bez skrępowania Izaya.
— Żartujesz? — Informator wydął usta w podkówkę. Kadota zmieszał się, widząc w tym błazeństwie cień dawnego Izayi — mniej groźnego, bardziej dziecinnego. — No to może podwieziemy cię do mieszkania, żebyś…
Nie zdążył dokończyć. Izaya przewrócił oczami, a potem zaczął przeszukiwać go w poszukiwaniu komórki.
— Dobra, już! — mruknął Kadota i podał mu telefon, pozwalając Izayi zrobić, co chce. Nie pytał nawet, skąd informator znał hasło.
— Tylko na chwilę — rzucił Izaya i zalogował się na stronę Dollarów. Ku swojemu zdziwieniu zobaczył, że chat, założony przez jego siostrę zaledwie kilka godzin temu, już tętnił życiem. Nie miał czasu czytać wszystkiego, przejrzał więc kilka ostatnich wiadomości:
Kahlua Milk: Iza-Iza jest tutaj! Przyniósł sushi <3
Walker: To co? Działamy?
Saika: Mieliście tu być za kilka godzin.
Kahlua Milk: Nie ma czasu.
Saika: Simon mówi “Sushi wam pomoże”.
Kahlua Milk: Zaraz się połapie!
Walker: Ma telefon MONTE!
Izaya rozszerzył oczy. Na ekranie pojawił się nowy wpis:
Mai: Bierzcie go!
Zanim Izaya zdążył zareagować, ktoś przycisnął mu do twarzy szmatkę nasączoną chloroformem.
— Yumasaki, co ty kurwa robisz!? — ryknął Kadota.
— Ten tego… plan się zesrał, Dota-chin — wyjąkał tamten.
Izaya szarpał się, ale Togusa mocno przytrzymał jego prawą rękę, a Kadota lewą, blokując nogi swoim kolanem. Informator walczył i szarpał się, lecz chwyt był zbyt silny. Świat zaczął wirować. Telefon wypadł mu z dłoni, a zaraz potem opadła ona bezwładnie. Oczy zamknęły się same. Osunął się na ramię Kadoty.
Obudził się po nieokreślonym czasie. Było ciemno, a on był związany. Poruszył się niezdarnie. Cokolwiek stanowiło podłoże, szeleściło pod nim jak bibuła albo folia.
Spróbował ruszyć rękami i nogami — również skrępowanymi. Nogami uderzył w ścianę, która delikatnie się wygięła.
Był w skrzyni.
Czy znajdowała się w zamkniętym pokoju? Nie widział żadnych prześwitów. Czy będzie miał czym oddychać? Usiadł i poczuł, że czubkiem głowy dotyka wieka, a plecami kolejnej ścianki. Westchnął cicho, próbując się uspokoić. Jeśli to Walker i Erica go uśpili, może nie groziło mu śmiertelne niebezpieczeństwo. Choć… Walker bywał nieobliczalny. To Kadota zwykle trzymał resztę w ryzach.
Spróbował się wyplątać. Szybko odkrył, że od pasa w górę był nagi, a ktoś nie tylko skrępował jego ręce i nogi, ale i owinął linę wokół torsu. Nikłe szanse na ucieczkę. Czuł też coś oplatającego szyję — nie wyglądało na przywiązane do czegoś, raczej na dodatkowe zabezpieczenie.
Westchnął i oparł głowę o ściankę. Nasłuchiwał. W ciemności dochodziły do niego ciche szmery i szepty, lecz nie był w stanie określić ani miejsca, ani tego, do kogo należały głosy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz